Hej ludzie tu Olira :) chcę was przeprosić w moim i Kamy imieniu za tak długą nie obecność na blogu... gomenesai :( mamy nadzieję że mam wybaczcie i zechcecie jeszcze brać udział w naszej i waszej hodowli... bo nie tylko my tu działamy ale również wy :) każdy nowy smoczek to dla nas wielką radość ale niestety nie mamy tyle czasu by ogarniać wszystko bo szkoła lub koncerty Kamy czy próby muzyczne... więc jeszcze raz przepraszamy i mamy nadzieję że się nie zniecheciliscie do nas i do całego bloga będę wam wdzięczna jeśli to przeczytacie i coś napiszcie pod postem co myślicie o hodowli :) Do zobaczenia i trzymajcie się mocno podczas tych zimnych dni które nadejdą nad remember Winter is coming :D
piątek, 21 października 2016
sobota, 6 sierpnia 2016
RP: Amon do Persii i Kamaiji
Podniosłem się z kubkiem i patrząc w ciecz zacząłem wędrować po pokoju tam i z powrotem. Kirmathana potraktowała to jako porę na zabawę i zaczęła dostojnym krokiem podążać w kółko za mną. W końcu zatrzymałem się i poczułem jak już przyzwyczajona do tego tempa chodzenia smoczyca zderza się z moją nogą. Oparłem się o ścianę i zrzuciłem z siebie torbę. Nie wiedziałem co poradzić. "Wy nie macie nawet jak się bronić" - ta myśl męczyła mnie najbardziej. Każdy mój plan będzie zły, bo wymaga co najmniej umiejętności, już nie mówiąc o ekwipunku. Kirmathana zaczęła się pazurkami wbijać w moje płócienne spodnie i wspinać po nich na moje ramię. "Tobie to się wiecznie nudzi, czyż nie?" Pomogłem się jej wdrapać.
Spojrzałem na zapatrzoną we mnie Kamaiji i Persię, jakby zobaczyły coś przerażającego.
- Co? - zapytałem. Obie się speszyły i odwróciły wzrok. - Przecież myślę.
Zamyśliłem się. Nigdy nie wierzyłem w legendy, ale próbowałem sobie przypomnieć jakiekolwiek sposoby walki z legend. Matka nie zawsze miała czas na opowiadanie ich przez pijanego ojca. Przez moją pamięć przewijały się obrazy, które jako dziecko wyobrażałem sobie podczas opowieści, aż nagle znalazłem. Znalazłem to, czego szukałem w pamięci. Jednak po chwili za tym obrazem zaczęły pokazywać mi się w umyśle następne obrazy. Te z czasów dzieciństwa, jak on stawał w drzwiach... kompletnie pijany... z metalowym prętem... i brał zamach...
Trzask szklanki wybudził mnie z transu.
- Amon! - zaklęła Kamaiji. - Mówiłam byś uważał i nie wylał zawartości kubka! Psia krew, ty jeszcze go stłukłeś...
- Prze... przepraszam... Nie chciałem, ale mam pomysł - wydukałem.
Musiałem być strasznie blady i wyglądać jak biała ściana, bo obie były przejęte moim widokiem.
- Lepiej powiedz co Ci się najpierw stało - zasugerowała Kamaiji zbierając szkło rękoma.
- Nie ważne. Przeszłość - odpowiedziałem masując oczy. - Jeżeli w moich legendach, które słyszałem, smoki są magicznymi stworzeniami, to czy tu smoki zawierają w sobie jakąś magię, z której potrafią skorzystać?
- T-tak... - spojrzała na mnie Kamaiji lekko zaskoczona.
Spojrzałem na zapatrzoną we mnie Kamaiji i Persię, jakby zobaczyły coś przerażającego.
- Co? - zapytałem. Obie się speszyły i odwróciły wzrok. - Przecież myślę.
Zamyśliłem się. Nigdy nie wierzyłem w legendy, ale próbowałem sobie przypomnieć jakiekolwiek sposoby walki z legend. Matka nie zawsze miała czas na opowiadanie ich przez pijanego ojca. Przez moją pamięć przewijały się obrazy, które jako dziecko wyobrażałem sobie podczas opowieści, aż nagle znalazłem. Znalazłem to, czego szukałem w pamięci. Jednak po chwili za tym obrazem zaczęły pokazywać mi się w umyśle następne obrazy. Te z czasów dzieciństwa, jak on stawał w drzwiach... kompletnie pijany... z metalowym prętem... i brał zamach...
Trzask szklanki wybudził mnie z transu.
- Amon! - zaklęła Kamaiji. - Mówiłam byś uważał i nie wylał zawartości kubka! Psia krew, ty jeszcze go stłukłeś...
- Prze... przepraszam... Nie chciałem, ale mam pomysł - wydukałem.
Musiałem być strasznie blady i wyglądać jak biała ściana, bo obie były przejęte moim widokiem.
- Lepiej powiedz co Ci się najpierw stało - zasugerowała Kamaiji zbierając szkło rękoma.
- Nie ważne. Przeszłość - odpowiedziałem masując oczy. - Jeżeli w moich legendach, które słyszałem, smoki są magicznymi stworzeniami, to czy tu smoki zawierają w sobie jakąś magię, z której potrafią skorzystać?
- T-tak... - spojrzała na mnie Kamaiji lekko zaskoczona.
- Spręż się, do czego zmierzasz? - ponagliła mnie Persia.
- Czy możemy namówić wszystkie smoki i wszystkich Hodowców znających magię do stworzenia wielkiej bariery, która chociaż na jakiś tydzień powstrzyma przypływ kolejnych jednostek agresora? - zapytałem. Nie czekając na odpowiedź kontynuowałem. - Moglibyśmy wtedy z tym, co już teraz jest, pomału się rozprawić, a potem uformować jakiś oddział broniący wyspy z tego co pozostanie przy życiu, bo jak mniemam, nie mamy wyjścia, musimy się bronić tu i najlepiej TERAZ.
<Kamaiji, Persia>
<Kamaiji, Persia>
Wprowadzenie paru rzeczy
Drodzy Hodowcy!
Niedługo zostaną wprowadzone zadania przeznaczone dla konkretnych Hodowców (związane z Waszymi profesjami) oraz bronie, które będzie można kupić już niedługo. Lista broni będzie długa i nie będą one drogie, ponieważ powinne być łatwo dostępne, dlatego ceny będą podane w kwiatach Mondiris, które łatwo można zdobyć poprzez wysłanie smoka na zadanie II: wyprawa na wzgórze Mondiris. Możliwość znalezienia pomocnych artefaktów na tej wyprawie będzie stuprocentowa, więc jest to okazja, by wzmocnić swoje smoki w bardzo prosty i szybki sposób.
Pojawi się też niedługo kategoria Wrogowie, w której będzie można zobaczyć statystyki danych jednostek do pokonania. Przy każdym nowym wydarzeniu będzie podana grupa danych jednostek i walka z nimi będzie opisywana przez administrację. Bądźcie spokojni o swoje smoki, ponieważ w przypadku zagrożenia życia będą one automatycznie uciekać z pola walki. Będzie można uczestniczyć w walkach grupowo, ale szczegóły podamy z czasem.
Szkolcie smoki!
Kamaiji i Olira
RP: Kamaiji do Persii i Amona
Zaniepokoiło mnie zdanie, jakie wypowiedział ognisty smok. Przekazałam je Amonowi, by zabić jego ciekawość, lecz z drugiej strony nie wierzyłam, żeby smoki obróciły się przeciwko nam... Wreszcie jednak dotarliśmy do najlepiej znanych mi terenów na całej wyspie, gdzie dalej poszybowaliśmy w stronę morza. Tam było spore lądowisko oraz moja urocza, ciemna chatka obita kamieniem i drewnem. Smoki wreszcie wylądowały po paru godzinach lotu i mogły na spokojnie odpocząć, ponieważ było to trudno dostępne miejsce dla dwunogów bez skrzydeł, albo chociaż bestii do pomocy. Dodatkowo, miejsca było za mało żeby mógł wylądować tutaj helikopter, a co dopiero samolot, gdzie po jednej stronie osłaniała nas ogromna bordowa skała, a z drugiej strony była otwarta przepaść, prowadząca prosto do zbiornika z lawą oraz wystających z niej ostrych głazów i mniejszych szczytów nieregularnych gór.
Po wprowadzeniu naszych smoków do groty Arbeliala, weszliśmy do mnie do mieszkania, gdzie poleciłam wszystkim wygodnie się rozsiąść na kanapie i przygotowałam dzbanek herbaty. W tle zapodałam jakąś łagodniejszą składankę z mojej półki, na której były tylko jakieś smęty, Linkin Park i pojedyncze rockowe klasyki. Podałam kubki i wypełniłam je bursztynowym naparem, po czym umieściłam na środku stolika cukierniczkę i kilka łyżeczek. Wreszcie sama usiadłam na brzegu kanapy obok Amona i ogrzałam dłonie. Westchnęłam głęboko. Denerwowałam się słowami tamtego smoka. "Smoki staną na waszej drodze i obrócą w piach więzi między wami"... Zamknęłam oczy i oparłam się głową o oparcie.
- Muszę wymyślić jakiś plan na tą chwilę - mruknęłam. - Jednak najlepiej by było, gdyby wszyscy Hodowcy się tu znaleźli, w szczególności Olira, bo przynajmniej na bieżąco razem mogłybyśmy coś ustalić jako przewodniczące. Chyba że wy macie również jakieś pomysły?
<Persia, Amon?>
Po wprowadzeniu naszych smoków do groty Arbeliala, weszliśmy do mnie do mieszkania, gdzie poleciłam wszystkim wygodnie się rozsiąść na kanapie i przygotowałam dzbanek herbaty. W tle zapodałam jakąś łagodniejszą składankę z mojej półki, na której były tylko jakieś smęty, Linkin Park i pojedyncze rockowe klasyki. Podałam kubki i wypełniłam je bursztynowym naparem, po czym umieściłam na środku stolika cukierniczkę i kilka łyżeczek. Wreszcie sama usiadłam na brzegu kanapy obok Amona i ogrzałam dłonie. Westchnęłam głęboko. Denerwowałam się słowami tamtego smoka. "Smoki staną na waszej drodze i obrócą w piach więzi między wami"... Zamknęłam oczy i oparłam się głową o oparcie.
- Muszę wymyślić jakiś plan na tą chwilę - mruknęłam. - Jednak najlepiej by było, gdyby wszyscy Hodowcy się tu znaleźli, w szczególności Olira, bo przynajmniej na bieżąco razem mogłybyśmy coś ustalić jako przewodniczące. Chyba że wy macie również jakieś pomysły?
<Persia, Amon?>
RP: Persia do Amona i Kamaiji
Złapałam się gorączkowo za lewe ucho i pociągnęłam je w dół, chcąc by moje oczy nie widziały tego widoku.
Gryf, smok, ogień.
- Dosyć - odrzekł Hetaver potrząsając gniewnie ogonem. Jego zły ton przestraszył nawet smocze maluchy. - Pamiętaj, że to ty mną sterujesz. Jestem już stary, moje oczy ledwo filtrują obraz przed dymem, a co dopiero w trakcie wlatywania w niego. Weź się w garść.
Okropne smocze ryki niezaprzyjaźnionego ognistego smoka powoli przybierały odgłosy cichego lamentu. Z jego paszczy wyrywały się pojedyncze słowa oraz jedno dosyć kluczące zdanie:
- Nie uda wam się ich powstrzymać. Smoki staną na waszej drodze i obrócą w piach więzi między wami.
Przeklęłam głośno. Gdyby nie ten przeklęty bark, prawdopodobnie zabiłabym smoka nie zwracając uwagi na aktualną sytuację. Kamaiji domagała się wyjaśnień, jednak nie chciałam nic jej zdradzać. Dopiero po chwili wzięłam głęboki oddech i jej odpowiedziałam. Widziałam, że Amon też miał jakieś pytania, które skierował w stronę przewodniczącej. Nieco się tym zmartwiłam i zaczęłam nalegać, by Hetaver nieco przyspieszył. Widząc moją minę, Sabbe też starał się pomóc. Wbił tylne łapki w łuski starego smoka i poruszał rytmicznie błonami przeczepionymi do przednich kończyn.
- To nie czas na zemstę. Teraz Persia i jej towarzysze muszą dotrzeć tam, gdzie powinni się znaleźć.
Przed nami zaczęła malować się okropnie ponura atmosfera, a piekielna aura niemal lizała nasze ciała. Usłyszałam głośny zachwycony ryk Arbeliala. To oznaczało, że jesteśmy na miejscu. Obróciłam się gwałtownie chcąc sprawdzić, czy czerwony smok zostawił nas w spokoju. Nie było jednak po nim śladu. Sięgnęłam pod spódnicę wyciągając sztylet i trzymając go blisko ciała. Kto wie co zamieszkuje te tereny...
<Kamaiji, Amon?>
Gryf, smok, ogień.
- Dosyć - odrzekł Hetaver potrząsając gniewnie ogonem. Jego zły ton przestraszył nawet smocze maluchy. - Pamiętaj, że to ty mną sterujesz. Jestem już stary, moje oczy ledwo filtrują obraz przed dymem, a co dopiero w trakcie wlatywania w niego. Weź się w garść.
Okropne smocze ryki niezaprzyjaźnionego ognistego smoka powoli przybierały odgłosy cichego lamentu. Z jego paszczy wyrywały się pojedyncze słowa oraz jedno dosyć kluczące zdanie:
- Nie uda wam się ich powstrzymać. Smoki staną na waszej drodze i obrócą w piach więzi między wami.
Przeklęłam głośno. Gdyby nie ten przeklęty bark, prawdopodobnie zabiłabym smoka nie zwracając uwagi na aktualną sytuację. Kamaiji domagała się wyjaśnień, jednak nie chciałam nic jej zdradzać. Dopiero po chwili wzięłam głęboki oddech i jej odpowiedziałam. Widziałam, że Amon też miał jakieś pytania, które skierował w stronę przewodniczącej. Nieco się tym zmartwiłam i zaczęłam nalegać, by Hetaver nieco przyspieszył. Widząc moją minę, Sabbe też starał się pomóc. Wbił tylne łapki w łuski starego smoka i poruszał rytmicznie błonami przeczepionymi do przednich kończyn.
- To nie czas na zemstę. Teraz Persia i jej towarzysze muszą dotrzeć tam, gdzie powinni się znaleźć.
Przed nami zaczęła malować się okropnie ponura atmosfera, a piekielna aura niemal lizała nasze ciała. Usłyszałam głośny zachwycony ryk Arbeliala. To oznaczało, że jesteśmy na miejscu. Obróciłam się gwałtownie chcąc sprawdzić, czy czerwony smok zostawił nas w spokoju. Nie było jednak po nim śladu. Sięgnęłam pod spódnicę wyciągając sztylet i trzymając go blisko ciała. Kto wie co zamieszkuje te tereny...
<Kamaiji, Amon?>
RP: Amon do Persii i Kamaiji
Nie zdążyłem nic odpowiedzieć. Patrzyłem tylko jak Kamaiji rzuca się na smoka. To było głupie, czy odważne? Pomiędzy jednym a drugim zawsze była cienka granica. "Dobra... jak się Tobą kieruje?" Wpadłem na bardzo głupi pomysł.
- Leć do pani! - krzyknąłem i ściągnąłem go za kark w dół. Nie mogłem się powstrzymać od uśmiechu, zadziałało!
Poczułem ostry przypływ adrenaliny i wiatr miotający moimi włosami i płaszczem na wszystkie strony. W uszach dudniło jedynie serce i buzująca krew. Gdy znalazłem się dziesięć metrów nad ognistym smokiem i już miałem wydać polecenie 'Broń Kamaiji', ona sama się pojawiła i dosiadła znów Arbeliala. Chyba nawet nie zauważyła tego co zrobiłem, ale nie miałem jej tego za złe.
- Rozumiesz co on wyrykuje? - rzuciła do przejętej tym wszystkim Persii.
- Ja tam słyszałem tylko powarkiwanie i ryki tego smoka... - rzuciłem na głos, choć bardziej do samego siebie.
Nie dosłyszałem co mówiła Persia, ale Kamaiji najwyraźniej tak, bo mina jej strasznie zrzedła. Wolałem nie dopytywać teraz. Patrzałem jedynie za siebie, czy wściekły smok za nami nie podąża. Było czysto, a my już powoli wylatywaliśmy z kłębów dymu i palącej w nozdrza siarki. Zaczynało się robić czysto, co mnie strasznie cieszyło. Zerknąłem z dużej odległości na Kirmathanę. Nie rozumiała niczego i tępo się patrzyła w miejsce, gdzie ognisty smok poszybował w całun dymu. Nie wiedziałem, czy była przerażona, czy się cieszyła... W tej chwili patrzyłem, czy tylko nic jej nie było.
W końcu musiałem zapytać.
- Co mówiła Persia, bo nie dosłyszałem? - Bogowie, ale ja jestem niecierpliwy. - I czy to normalne, że smoki atakują siebie nawzajem i Hodowców?
- Rozumiesz co on wyrykuje? - rzuciła do przejętej tym wszystkim Persii.
- Ja tam słyszałem tylko powarkiwanie i ryki tego smoka... - rzuciłem na głos, choć bardziej do samego siebie.
Nie dosłyszałem co mówiła Persia, ale Kamaiji najwyraźniej tak, bo mina jej strasznie zrzedła. Wolałem nie dopytywać teraz. Patrzałem jedynie za siebie, czy wściekły smok za nami nie podąża. Było czysto, a my już powoli wylatywaliśmy z kłębów dymu i palącej w nozdrza siarki. Zaczynało się robić czysto, co mnie strasznie cieszyło. Zerknąłem z dużej odległości na Kirmathanę. Nie rozumiała niczego i tępo się patrzyła w miejsce, gdzie ognisty smok poszybował w całun dymu. Nie wiedziałem, czy była przerażona, czy się cieszyła... W tej chwili patrzyłem, czy tylko nic jej nie było.
W końcu musiałem zapytać.
- Co mówiła Persia, bo nie dosłyszałem? - Bogowie, ale ja jestem niecierpliwy. - I czy to normalne, że smoki atakują siebie nawzajem i Hodowców?
<Kamaiji, Persia?>
RP: Kier do Leo i Oliry
Gdy wstałam, miałam takiego kaca jakiego chyba nigdy nie doświadczyłam. Powolutku podniosłam się z siana, na którym nie wiem co robiłam i wypełzłam na mojego wroga numer jeden, czyli słońce. Gdy już udało mi się dotrzeć na kraniec cienia i wystawić głowę na zewnątrz, zaklęłam i zakręciło mi się w głowie.
- Co tam? - odezwał się Leo. Na jego głos podskoczyłam i schowałam się do cienia.
- Głowa mnie boli.... - powiedziałam.
- To trzeba było się nie upijać - uśmiechnął się. - Zaraz dam ci coś na ból gło... - przerwał, gdy z impetem obok nas wylądowała kotołaczka na tęczowym smoku, prawdopodobnie Olira, ucieleśnienie niewinności.
- Wsiadajcie na Astrę i weźcie swoje smoczątka na górę, lecimy do Kamaiji!!! Szybko, ta sprawa nie jest błacha!!! - wykrzyczała Olira. Po chwili siedzieliśmy na smoczycy i wyruszyliśmy w podróż do, o jeśli się nie mylę, diablosfery. Do diablosfery lecieliśmy drogą nadwodną. Gdy przelatywaliśmy nad aquasferą, Dolores strasznie panikowała i chowała głowę pod bluzką Leo. Za to Heva miał się znakomicie, a po Astrze widać było tylko lekkie oznaki zmęczenia.
<Leo, Olira?>
- Co tam? - odezwał się Leo. Na jego głos podskoczyłam i schowałam się do cienia.
- Głowa mnie boli.... - powiedziałam.
- To trzeba było się nie upijać - uśmiechnął się. - Zaraz dam ci coś na ból gło... - przerwał, gdy z impetem obok nas wylądowała kotołaczka na tęczowym smoku, prawdopodobnie Olira, ucieleśnienie niewinności.
- Wsiadajcie na Astrę i weźcie swoje smoczątka na górę, lecimy do Kamaiji!!! Szybko, ta sprawa nie jest błacha!!! - wykrzyczała Olira. Po chwili siedzieliśmy na smoczycy i wyruszyliśmy w podróż do, o jeśli się nie mylę, diablosfery. Do diablosfery lecieliśmy drogą nadwodną. Gdy przelatywaliśmy nad aquasferą, Dolores strasznie panikowała i chowała głowę pod bluzką Leo. Za to Heva miał się znakomicie, a po Astrze widać było tylko lekkie oznaki zmęczenia.
<Leo, Olira?>
RP: Kamaiji do Persii i Amona
- Jeszcze trochę drogi nas czeka, ale nie jest to daleko - odparłam towarzyszowi. - A jeśli chodzi o fechtunek... Niestety, wcześniej nikogo takiego nie było u nas, kto by posługiwał się dobrze ostrzem. Ja coś tam potrafię, jednak nie jest to żaden wyczyn... Wolę posługiwać się kłami, pazurami, ciosami, czymkolwiek na co pozwala mi zmiennokształtność. Jednak każda nowa umiejętność jest dobra.
Lecieliśmy dłuższy czas nad parującą gorącem sferą i musiałam aż podwinąć lekko koszulkę, by nie spływał po mnie pot jak rzeka. W trakcie Persia rozmawiała z Hetaverem przez jakiś moment, lecz nic nie zdołałam zrozumieć, jako że mówili w smoczym języku. Muszę skoczyć kiedyś do Oliry, by mnie poduczyła, żebym mogła lepiej rozumieć grymaszenie Arbeliala... Noringhan doskonale dotrzymywał nam tempa, to aż niesamowite, że tak młody smok tak świetnie opanował technikę lotu. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się przyjaźnie, lecz ten mimowolnie się speszył, co pokazał przez lekkie uchylenie głowy i odwrócenie wzroku. Po chwili jednak spojrzał na mnie pełnymi smutku oczami. Musiał mocno przeżywać śmierć rodziców...
Nie tylko Nori był w złym humorze. Gdy spojrzałam na Persię, ona również zdawała się przytłoczona.
- Daleko jeszcze, Kamaiji? - zawołała do mnie, kryjąc pysk w łuskach Hetavera.
- Przelecieliśmy już większą część ignisfery, za niedługo powinniśmy być na miejscu - odparłam głośno. - Wszystko dobrze, Persia?
Nie odpowiedziała mi. Westchnęłam i w milczeniu lecieliśmy dalej. Jednak od Persii bił taki niepokój, że niemal czułam go na sobie fizycznie. Nie miałam pojęcia czemu... W dole zaś zauważyłam jakiegoś patrzącego w naszą stronę ognistego smoka. Wydawał się być nami zainteresowany, a jak to bywa w naturze tych bestii, uwielbiają się wtrącać w nieswoje sprawy. I tak się stało - podleciał do nas, na dodatek wyjątkowo zainteresowany kotołaczką. Jej mina wyrażała tylko nienawiść, jakby za dobrze znała tego smoka... Udało mi się dostrzec, że smok ma tylko jedno oko.
Niespodziewanie kłapnął zębiskami tuż przy ramieniu Persii i zaczął zachowywać się agresywnie. Natychmiast zareagowałam.
- Amon, pokieruj chwilę Arbeliala - rzuciłam i zeskoczyłam ze swojego czorta.
Pochwyciłam wiatr w pióra i szybko poszybowałam ku górze jako gryf. Odciągnęłam jeszcze bardziej rozjuszonego smoka od towarzyszki i zepchnęłam go poniżej naszego szyku. Z donośnym skrzekiem zapikowałam wprost na niego i zaczęliśmy się szarpać. Nigdy nie spotkałam się z taką furią u smoka... Myślałam, że zaraz z przepływu agresji zacznie atakować sam siebie, gdy tylko ze mną skończy. Odpierając jego ataki, widziałam, że nie ma sensu próbować nawet go uspokajać, dlatego dopuściłam się do ostateczności i wydziobałam mu drugie ślepię. Smok zaczął nagle zachowywać się tak nienaturalnie, rzucał łbem na wszystkie strony, ział ogniem, nie panował nawet nad lotem, jego łapy machały we wszystkich kierunkach, ryczał jak opętany... Drapnęłam go szponem w pysk i doleciałam do reszty, po czym dosiadłam z powrotem Arbeliala, nie spuszczając oka z szalonego ognistego potwora.
- Rozumiesz, co on wyrykuje? - rzuciłam do równie przejętej tym wszystkim Persii.
<Persia, Amon?>
Lecieliśmy dłuższy czas nad parującą gorącem sferą i musiałam aż podwinąć lekko koszulkę, by nie spływał po mnie pot jak rzeka. W trakcie Persia rozmawiała z Hetaverem przez jakiś moment, lecz nic nie zdołałam zrozumieć, jako że mówili w smoczym języku. Muszę skoczyć kiedyś do Oliry, by mnie poduczyła, żebym mogła lepiej rozumieć grymaszenie Arbeliala... Noringhan doskonale dotrzymywał nam tempa, to aż niesamowite, że tak młody smok tak świetnie opanował technikę lotu. Spojrzałam na niego i uśmiechnęłam się przyjaźnie, lecz ten mimowolnie się speszył, co pokazał przez lekkie uchylenie głowy i odwrócenie wzroku. Po chwili jednak spojrzał na mnie pełnymi smutku oczami. Musiał mocno przeżywać śmierć rodziców...
Nie tylko Nori był w złym humorze. Gdy spojrzałam na Persię, ona również zdawała się przytłoczona.
- Daleko jeszcze, Kamaiji? - zawołała do mnie, kryjąc pysk w łuskach Hetavera.
- Przelecieliśmy już większą część ignisfery, za niedługo powinniśmy być na miejscu - odparłam głośno. - Wszystko dobrze, Persia?
Nie odpowiedziała mi. Westchnęłam i w milczeniu lecieliśmy dalej. Jednak od Persii bił taki niepokój, że niemal czułam go na sobie fizycznie. Nie miałam pojęcia czemu... W dole zaś zauważyłam jakiegoś patrzącego w naszą stronę ognistego smoka. Wydawał się być nami zainteresowany, a jak to bywa w naturze tych bestii, uwielbiają się wtrącać w nieswoje sprawy. I tak się stało - podleciał do nas, na dodatek wyjątkowo zainteresowany kotołaczką. Jej mina wyrażała tylko nienawiść, jakby za dobrze znała tego smoka... Udało mi się dostrzec, że smok ma tylko jedno oko.
Niespodziewanie kłapnął zębiskami tuż przy ramieniu Persii i zaczął zachowywać się agresywnie. Natychmiast zareagowałam.
- Amon, pokieruj chwilę Arbeliala - rzuciłam i zeskoczyłam ze swojego czorta.
Pochwyciłam wiatr w pióra i szybko poszybowałam ku górze jako gryf. Odciągnęłam jeszcze bardziej rozjuszonego smoka od towarzyszki i zepchnęłam go poniżej naszego szyku. Z donośnym skrzekiem zapikowałam wprost na niego i zaczęliśmy się szarpać. Nigdy nie spotkałam się z taką furią u smoka... Myślałam, że zaraz z przepływu agresji zacznie atakować sam siebie, gdy tylko ze mną skończy. Odpierając jego ataki, widziałam, że nie ma sensu próbować nawet go uspokajać, dlatego dopuściłam się do ostateczności i wydziobałam mu drugie ślepię. Smok zaczął nagle zachowywać się tak nienaturalnie, rzucał łbem na wszystkie strony, ział ogniem, nie panował nawet nad lotem, jego łapy machały we wszystkich kierunkach, ryczał jak opętany... Drapnęłam go szponem w pysk i doleciałam do reszty, po czym dosiadłam z powrotem Arbeliala, nie spuszczając oka z szalonego ognistego potwora.
- Rozumiesz, co on wyrykuje? - rzuciłam do równie przejętej tym wszystkim Persii.
<Persia, Amon?>
RP: Persia do Kamaiji i Amona
Już raz leciałam na smoku, jednak w nieco innych, czyli bardziej niebezpiecznych warunkach. Teraz wznoszenie się w powietrzu nie robiło na mnie żadnego wrażenia, jednak Sabbe był tym wszystkim niemalże zachwycony. Unosił co chwilę własne lotne narządy, próbując złapać w czarną błonę nieco wiatru i móc na chwilę poczuć się jak smok nas podwożący. Kirmathana była tym faktem nieco zdumiona i próbowała, tak jak jej starszy kolega, unosić przednie łapki. Pozbawiona jednak skrzydeł zrezygnowała z zajęcia, z zadowoleniem obserwując mrok umbrasfery. Pouczyłam Sabbe, że ma tak nie robić, gdyż wiatr może wyrzucić go ze środka transportu. Kiedy jednak posłuchał, zaczęłam go namawiać by powrócił do dawnych czynności, bo jest to zabawne.
- Nie powinnaś tak robić - odrzekł w języku smoków Hetaver. Jego głos był głosem starca posiadającego co najmniej kilka tysięcy lat.
- Persia robi co chce i nic ci do tego - wycharkałam smoczo.
Rozmowa w tym języku miała uchronić zarówno mnie jak i naszą rozmowę przed zmysłem słuchu Kamaiji i Amona, lecących praktycznie koło nas. Hetaver chyba wyczuł, iż posługuję się językiem starożytnych gadów, ale ja nie miałam pewności czy nasi towarzysze nas nie rozumieją.
- Smoki, które dopiero wykluły się z jaj, rejestrują wszystkimi zmysłami stworzenie, które im w tym czasie towarzyszyło. Dzięki temu biorą je za bliskie sercu stworzenie i natychmiastowo się z nimi wiążą. Hodowca to ktoś, kto nie tylko zajmuje się swoim smokiem względem żywienia, ale także opieki - odrzekł głęboko. - W naszym świecie istnieje pewne koło, które nie może zostać złamane przez żadnego smoka - jeżeli ktoś uczynił coś dla ciebie, to ty też musisz mu się odwdzięczyć. Dlatego szanuj Sabbe jak siebie samą, bo na pewno w przyszłości stanie się twoim lojalnym przyjacielem.
- A co się stało z twoim Hodowcą? - zapytałam odwarkując mu.
- W swoim życiu spotkałem wiele ras człekopodobnych. Jednak żadna z tych osób nie potrafiła zrozumieć smoczego koła. Ich umysłami zawładnął cień i niewiedza, nie mogłem im pomóc. Nikt nie mógł.
Nie chciałam męczyć starego smoka pytaniami, dlatego dałam sobie spokój. Zgarnęłam Sabbe bliżej smoczycy, która przez nagły skręt skrzydeł gada kurczowo trzymała się mojej rozdartej, czarnej spódnicy.
Ignisfera była taka niegościnna. To stąd pochodził gad, który pozbawił mnie przyjaciela i dumy.
Oplotłam łapy wokół grubej szyi starego smoka i wtuliłam się w jego grzbiet, próbując znaleźć nieco ukojenia.
- Daleko jeszcze, Kamaiji? - zawołałam kryjąc pysk w szarych łuskach smoka.
- Przelecieliśmy już większą część ignisfery, za niedługo powinniśmy być na miejscu - odpowiedziała głośno. - Wszystko dobrze, Persia?
Nie odpowiedziałam. Smok, którego Malfurion pozbawił oka był gdzieś tutaj.
<Kamaiji, Amon?>
RP: Amon do Kamaiji i Persii
Siedziałem na smoku. Wysoko w powietrzu. Nie wiedziałem jak nawet powinienem na nim siedzieć. Wszystko zaczynało mnie już powoli irytować. Mimo wielu nowych rzeczy, przez całą sytuację coraz bardziej czułem się jak na mojej rodzinnej wiosce. Cały czas coś... ktoś z widłami, ktoś ze strzelbą, celując w właśnie Ciebie... Ktoś unikał rozmowy, bo jestem dziwakiem... Potrzebowałem chwili ciszy i samotności. Coraz bardziej odczuwałem, że udaję bycie miłym, zwłaszcza gdy potraktowałem Khajitkę jak idiotkę w stosunku alchemicznym. Wziąłem głęboki wdech. "Pomedytujesz jak wrócisz, teraz łącz się we wspólnym celu... Nie daj się zabić i nie pozwól, by oni Cię zabili..." Taaaa... Nie do końca im ufałem. Przecież mogą się mnie zbyć po całym zagrożeniu. Przynajmniej fanatycznie znam się na truciznach... nie zjem niczego trującego, a roślinność... jest prawie taka sama jak u mnie.
- Kamaiji? - w końcu się odezwałem. Ona natomiast obróciła tylko w moim kierunku ucho. - Gdzie i czy długo jeszcze będziemy lecieć? - zapytałem nawet nie oczekując odpowiedzi.
Zobaczyłem jak tylko kręci głową z zażenowania pytaniem. Fakt, gdybyśmy mieli blisko, to byśmy się przeszli. Pocieszało mnie jedynie czyste niebo. Póki co, żadnych śmigłowców nie było ani słychać, ani widać na horyzoncie.
Westchnąłem. Nie oszukując się, przy moim smoku przynajmniej się nie nudziłem, bo młode to robiło głupie rzeczy, typu lizanie mnie po uszach, a teraz... siedzę... na smoku i lecę. W dodatku z osobą, z którą nie mam specjalnie o czym rozmawiać. Poprawka. Ze 'zmiennokształtnym', który w legendach od zawsze jest utożsamiany ze zdradą.
- Czy u was w wiosce, ktoś zajmuje się... zajmował się szermierką, w jakiejkolwiek postaci? - spojrzała na mnie zaciekawiona. "O, to może jednak pogadamy..." - Wiesz, zawsze mógłbym rozwijać moje umiejętności w technikach walki i zaopatrzyć się w podstawowe ostrza... Od małego trenowałem, ale nie jestem jakimś... mistrzem, nad mistrzami...
<Kamaiji, Persia?>
- Kamaiji? - w końcu się odezwałem. Ona natomiast obróciła tylko w moim kierunku ucho. - Gdzie i czy długo jeszcze będziemy lecieć? - zapytałem nawet nie oczekując odpowiedzi.
Zobaczyłem jak tylko kręci głową z zażenowania pytaniem. Fakt, gdybyśmy mieli blisko, to byśmy się przeszli. Pocieszało mnie jedynie czyste niebo. Póki co, żadnych śmigłowców nie było ani słychać, ani widać na horyzoncie.
Westchnąłem. Nie oszukując się, przy moim smoku przynajmniej się nie nudziłem, bo młode to robiło głupie rzeczy, typu lizanie mnie po uszach, a teraz... siedzę... na smoku i lecę. W dodatku z osobą, z którą nie mam specjalnie o czym rozmawiać. Poprawka. Ze 'zmiennokształtnym', który w legendach od zawsze jest utożsamiany ze zdradą.
- Czy u was w wiosce, ktoś zajmuje się... zajmował się szermierką, w jakiejkolwiek postaci? - spojrzała na mnie zaciekawiona. "O, to może jednak pogadamy..." - Wiesz, zawsze mógłbym rozwijać moje umiejętności w technikach walki i zaopatrzyć się w podstawowe ostrza... Od małego trenowałem, ale nie jestem jakimś... mistrzem, nad mistrzami...
<Kamaiji, Persia?>
piątek, 5 sierpnia 2016
Nowy smok - Noringhan
Imię: Noringhan
Płeć: samczyk
Wiek: podrostek
Właściciel: Kamaiji
Domena: smok nocy
Rasa: nocarz pospolity
Sfera: wyższa
Poziom: 1
Doświadczenie: 100/250
Charakter: Przez utratę rodziców, rzadko kiedy widać u niego uśmiech. Często zamknięty w sobie i niedostępny. Nie ufa do końca ludziom, woli żyć we własnym świecie, a najlepiej izolować się od wszystkiego poprzez wysokie loty w przestworzach. Mimo to jednak widać w nim przejawy jego poprzednich zachowań i obyczajów, jest bardzo uprzejmy i dobroduszny. Dodatkowo potrafi obdarzyć innych niesamowitą hojnością, która pozwala mu oddać wszystko co ma, mimo że czasem nie ma nawet nic.
Statystyki:
- siła [8]
- zwinność [8]
- szybkość [11]
- witalność [9]
- wytrzymałość [9]
- magia [15]
- odporność magiczna [10]
Ataki:
- zwykłe [cios ogonem, taran]
- magiczne [księżycowe ostrze]
Artefakty: brak
RP: Kamaiji do Persii i Amona
Prułam przez gęstwiny szukając z powrotem Hetavera. Zajęło mi z 20 minut samo dotarcie do jego nory na tych miniaturowych skrzydełkach, lecz go tam nie było. Gdzie mógł być?
Rozejrzałam się po okolicy, próbując jako wilk go wywęszyć i złapałam trop. Pobiegłam szybko jego śladem i usłyszałam odgłosy zażartej walki. Musieli po niego wrócić z posiłkami... Cholera jasna! Popędziłam jak spuszczona ze smyczy i dotarłam wreszcie do źródła dźwięków, lecz było już tak naprawdę po wszystkim. Całe szczęście, Hetaver wygrał, lecz nagle schylił się ku czemuś... Podreptałam do niego.
- Hetaverze! Wszystko gra? - spytałam smoka. Kiedy podeszłam, dostrzegłam małego nocarza u jego stóp. Wyglądał już na podrostka.
Starzec zdziwił się moim widokiem.
- Nie powinno ciebie być przy twoich przyjaciołach? - spytał mnie.
- Musiałam przybyć do ciebie w pewnej sprawie. Czy mógłbyś nam jeszcze pomóc?
- Oczywiście! - odparł bez namysłu. - W czymże potrzebujecie pomocy?
- Dałbyś radę przenieść kogoś z nas i małe smoki nad ignisferą do mojego domu w diablosferze? Ja i Arbelial wskażemy drogę.
- Dobrze. Więc prowadź teraz do swoich przyjaciół.
- A co z tym malcem? - spytałam, wskazując na smoczątko, które z nim było.
Hetaver nagle posmutniał.
- Stracił rodziców. Nazywa się Noringhan... Biedaczek nie chce zostawać sam.
Serce mi mocno zabiło współczuciem i nienawiścią. Jak mogli odebrać takiemu malcowi rodzicieli... Przykucnęłam przy nocarzu w ludzkiej postaci i pogłaskałam go po głowie (był wielkości owczarka niemieckiego), a ten ze smutnym pomrukiem i opuszczonymi uszami wtulił się we mnie.
- Noringhan... - szepnęłam. - Zaopiekuję się tobą. Chodź z nami, maluchu...
W trójkę przebrnęliśmy przez las najszybciej jak się da, aż wreszcie dotarliśmy do reszty grupy. Oczywiście, napotkałam również spojrzenia pełne wyrzutów.
- Dłużej się nie dało? - burknęła Persia.
- I kolejny smok... - rzucił Amon, dla którego to już było chyba za wiele na jeden dzień.
- Nie marudźcie i niech jedno z was wsiada na Arbeliala ze mną, a drugie na Hetavera ze smokami - kazałam.
Tak oto wzbiliśmy się w powietrze, ja i Amon na moim czorcie, a Persia z Kirmathaną i Sabbe na smoczym starcu. Noringhan już umiał latać, więc tylko dopełnił szyku. Czekał nas długi lot...
<Persia, Amon?>
Rozejrzałam się po okolicy, próbując jako wilk go wywęszyć i złapałam trop. Pobiegłam szybko jego śladem i usłyszałam odgłosy zażartej walki. Musieli po niego wrócić z posiłkami... Cholera jasna! Popędziłam jak spuszczona ze smyczy i dotarłam wreszcie do źródła dźwięków, lecz było już tak naprawdę po wszystkim. Całe szczęście, Hetaver wygrał, lecz nagle schylił się ku czemuś... Podreptałam do niego.
- Hetaverze! Wszystko gra? - spytałam smoka. Kiedy podeszłam, dostrzegłam małego nocarza u jego stóp. Wyglądał już na podrostka.
Starzec zdziwił się moim widokiem.
- Nie powinno ciebie być przy twoich przyjaciołach? - spytał mnie.
- Musiałam przybyć do ciebie w pewnej sprawie. Czy mógłbyś nam jeszcze pomóc?
- Oczywiście! - odparł bez namysłu. - W czymże potrzebujecie pomocy?
- Dałbyś radę przenieść kogoś z nas i małe smoki nad ignisferą do mojego domu w diablosferze? Ja i Arbelial wskażemy drogę.
- Dobrze. Więc prowadź teraz do swoich przyjaciół.
- A co z tym malcem? - spytałam, wskazując na smoczątko, które z nim było.
Hetaver nagle posmutniał.
- Stracił rodziców. Nazywa się Noringhan... Biedaczek nie chce zostawać sam.
Serce mi mocno zabiło współczuciem i nienawiścią. Jak mogli odebrać takiemu malcowi rodzicieli... Przykucnęłam przy nocarzu w ludzkiej postaci i pogłaskałam go po głowie (był wielkości owczarka niemieckiego), a ten ze smutnym pomrukiem i opuszczonymi uszami wtulił się we mnie.
- Noringhan... - szepnęłam. - Zaopiekuję się tobą. Chodź z nami, maluchu...
W trójkę przebrnęliśmy przez las najszybciej jak się da, aż wreszcie dotarliśmy do reszty grupy. Oczywiście, napotkałam również spojrzenia pełne wyrzutów.
- Dłużej się nie dało? - burknęła Persia.
- I kolejny smok... - rzucił Amon, dla którego to już było chyba za wiele na jeden dzień.
- Nie marudźcie i niech jedno z was wsiada na Arbeliala ze mną, a drugie na Hetavera ze smokami - kazałam.
Tak oto wzbiliśmy się w powietrze, ja i Amon na moim czorcie, a Persia z Kirmathaną i Sabbe na smoczym starcu. Noringhan już umiał latać, więc tylko dopełnił szyku. Czekał nas długi lot...
<Persia, Amon?>
RP: Persia do Amona i Kamaiji
Nie czekając na moją odpowiedź, która i tak wskazywałaby na całkowitą neutralność decyzji, Kamaiji zapewniła, że zna te tereny lepiej od nas i nic złego się jej nie przydarzy. Ciało dziewczyny zaczęło po chwili się zmieniać - skóra pozieleniała i pojawiły się na niej wyrostki stworzone ze szmaragdowych piórek, a twarz przyozdobiły małe, czarne oczka i długi zakrzywiony dziobek wielkości nie większej co standardowa wykałaczka. Ze zdumieniem wpatrywałam się w tę transformację i dopiero po chwili dotarło do mnie, iż mam do czynienia ze zmiennokształtnym. Koliberek pomknął przez ciemne korzenie niemalże gubiąc z szybkości własne skrzydła. Między mną a długowłosym Amonem zapadła cisza. W sumie nawet mi to odpowiadało, gdyż nie miałam ochoty na pogawędki, biorąc pod uwagę ostry ton jego wypowiedzi. Mimo iż ja zaprzestałam jakkolwiek się nim przejmować, mężczyzna wpatrywał się w moje nieco teraz zgarbione ciało niczym w obrazek. Poruszyłam z zażenowania ogonem.
- Na co się gapisz? - zapytałam z wyrzutem. - Khajiita nie widziałeś? Persia zaraz wydłubie ci te oczy.
- To ty się patrzysz na mnie. Po za tym, może nie widziałem i co? - odrzekł kpiąco, oddalając swoją smoczycę od ostrza miecza, do którego niemal lgnęła.
Prychnęłam pod nosem kilka przekleństw i obróciłam się szukając własnej pociechy, której nie było nawet w pobliżu odpoczywającego Arbeliala. Ku własnemu zmartwieniu zauważyłam, że zaczynam coraz bardziej przywiązywać się do małego kostusza. Naprawdę nie chciałam, żeby to tak wyglądało. Znalazłam go pod jednym z wystających korzeni naprzeciwko mężczyzny. Był widocznie zajęty wykopywaniem pod szarą bulwą większej dziury, z której wydobył kilka świecących na lazurowo grzybków. Niemalże wypełnił nimi paszczę, jak chomik robiący zapasy na zimę, i z zadowoleniem podreptał ku mnie, zwracając uwagę na znalezisko. Oderwałam kapelusz jednego ze średnich grzybów i dokładnie obejrzałam, wąchając ówcześnie. Przytaknęłam do siebie i delikatnie polizałam mieniącą się skórkę. Ponownie na głos przyznałam sobie rację. Moje rozmyślania przerwał głos Amona:
- Widzę, że ktoś tu się bawi w alchemika. Oddaj mi to zanim nas pozabijasz przez jakieś wróżby i mądrości. Grzyb po sproszkowaniu i kontakcie ze słońcem zamienia...
- ... swoje ciało na drażniący układ oddechowy gaz - dokończyłam spoglądając na niego pełnią zielonych oczu. Czy tak bardzo kocie widzi pierwszy raz? - Też jestem alchemikiem, moja matka nauczyła mnie wszystkiego co ważne, potrzebne i pożyteczne. No, może z wyjątkiem tego ostatniego, mając na względzie wszelkie trucizny.
- Nie wyglądasz na taką, co zajmowałaby się ważeniem mikstur - odpowiedział z nutą zaciekawienia w tonie.
- Doprawdy? - teraz stać mnie było na uśmiech. Taki najprawdziwszy i najszczerszy uśmieszek.
Po tej krótkiej wymianie zdań zamilkłam na amen. Postanowiłam zebrać kilka z tych grzybów, być może w przyszłości się nam one w jakiś sposób przydadzą. Minuty mijały coraz szybciej pomimo braku jakiegoś stałego zajęcia. Niestety po Kamaiji słuch zaginął, przez co zaczęłam się nieco... martwić? Jej smok także od paru chwil nie wyglądał na zadowolonego. Siedział cicho powarkując i filtrując powietrze przez nos i paszczę. Wymawiał szeptem jej imię w smoczym języku, co zaczęło przyprawiać mnie o ciarki.
- Gdzie ona... - mruknęłam, poprawiając bandaż wiszący na ramieniu.
<Amon, Kamaiji? Opowiadanie właściwie o niczym i dosyć późno wysłane. Wybaczcie xd>
(uzbierałaś 3 niebieskie grzyby!)
- Na co się gapisz? - zapytałam z wyrzutem. - Khajiita nie widziałeś? Persia zaraz wydłubie ci te oczy.
- To ty się patrzysz na mnie. Po za tym, może nie widziałem i co? - odrzekł kpiąco, oddalając swoją smoczycę od ostrza miecza, do którego niemal lgnęła.
Prychnęłam pod nosem kilka przekleństw i obróciłam się szukając własnej pociechy, której nie było nawet w pobliżu odpoczywającego Arbeliala. Ku własnemu zmartwieniu zauważyłam, że zaczynam coraz bardziej przywiązywać się do małego kostusza. Naprawdę nie chciałam, żeby to tak wyglądało. Znalazłam go pod jednym z wystających korzeni naprzeciwko mężczyzny. Był widocznie zajęty wykopywaniem pod szarą bulwą większej dziury, z której wydobył kilka świecących na lazurowo grzybków. Niemalże wypełnił nimi paszczę, jak chomik robiący zapasy na zimę, i z zadowoleniem podreptał ku mnie, zwracając uwagę na znalezisko. Oderwałam kapelusz jednego ze średnich grzybów i dokładnie obejrzałam, wąchając ówcześnie. Przytaknęłam do siebie i delikatnie polizałam mieniącą się skórkę. Ponownie na głos przyznałam sobie rację. Moje rozmyślania przerwał głos Amona:
- Widzę, że ktoś tu się bawi w alchemika. Oddaj mi to zanim nas pozabijasz przez jakieś wróżby i mądrości. Grzyb po sproszkowaniu i kontakcie ze słońcem zamienia...
- ... swoje ciało na drażniący układ oddechowy gaz - dokończyłam spoglądając na niego pełnią zielonych oczu. Czy tak bardzo kocie widzi pierwszy raz? - Też jestem alchemikiem, moja matka nauczyła mnie wszystkiego co ważne, potrzebne i pożyteczne. No, może z wyjątkiem tego ostatniego, mając na względzie wszelkie trucizny.
- Nie wyglądasz na taką, co zajmowałaby się ważeniem mikstur - odpowiedział z nutą zaciekawienia w tonie.
- Doprawdy? - teraz stać mnie było na uśmiech. Taki najprawdziwszy i najszczerszy uśmieszek.
Po tej krótkiej wymianie zdań zamilkłam na amen. Postanowiłam zebrać kilka z tych grzybów, być może w przyszłości się nam one w jakiś sposób przydadzą. Minuty mijały coraz szybciej pomimo braku jakiegoś stałego zajęcia. Niestety po Kamaiji słuch zaginął, przez co zaczęłam się nieco... martwić? Jej smok także od paru chwil nie wyglądał na zadowolonego. Siedział cicho powarkując i filtrując powietrze przez nos i paszczę. Wymawiał szeptem jej imię w smoczym języku, co zaczęło przyprawiać mnie o ciarki.
- Gdzie ona... - mruknęłam, poprawiając bandaż wiszący na ramieniu.
<Amon, Kamaiji? Opowiadanie właściwie o niczym i dosyć późno wysłane. Wybaczcie xd>
(uzbierałaś 3 niebieskie grzyby!)
RP: Kamaiji do Persii i Amona
Wpadłam na pomysł.
- Może spróbujemy jakoś dotrzeć do mojego domu? Będziemy musieli przejść przez całą ignisferę, ale może spytam o pomoc Hetavera, by przeniósł chociaż jedną osobę z maluchami, a cała reszta zabierze się na moim czorcie - zarzuciłam.
Pomyślałam również, że nauka fechtunku byłaby czymś naprawdę pożytecznym, a Amon wyglądał na takiego, co mógłby się na tym dobrze znać. Kiedy Kirmathana wspięła się na klingę miecza, a jej właściciel się o nią zatroszczył, aż mnie to rozbroiło, tak uroczo się zaczynali ze sobą oswajać... Widać było po nim, że będzie dobrym Hodowcą. Persia wydawała się być niemrawa, ale miałam wrażenie, że chyba zawsze taka bywa. Trochę zniesmaczyło mnie to, że nawet nie podziękowała Amonowi za opatrzenie ran, ale cóż... Czyjejś osobowości nie da się zmienić. A wiedziałam, że mimo takiego zamknięcia, kotołaczka jest dobrą osobą, dlatego przymknęłam w sporej mierze na to oko.
- U mnie w domu możemy pouczyć się od Amona fechtunku, a na tą chwilę mogę skoczyć sama po Hetavera, wtedy zostawię wam Arbeliala, a on pomoże wam się bronić przed ludźmi. Póki nie wrócę, wy tu na mnie poczekacie. Co wy na to? - spoglądałam na obojga pytająco.
<Amon, Persia? Sorki, że tak krótko, ale późno jest, a ja padnięta po próbie kapeli ;_;>
- Może spróbujemy jakoś dotrzeć do mojego domu? Będziemy musieli przejść przez całą ignisferę, ale może spytam o pomoc Hetavera, by przeniósł chociaż jedną osobę z maluchami, a cała reszta zabierze się na moim czorcie - zarzuciłam.
Pomyślałam również, że nauka fechtunku byłaby czymś naprawdę pożytecznym, a Amon wyglądał na takiego, co mógłby się na tym dobrze znać. Kiedy Kirmathana wspięła się na klingę miecza, a jej właściciel się o nią zatroszczył, aż mnie to rozbroiło, tak uroczo się zaczynali ze sobą oswajać... Widać było po nim, że będzie dobrym Hodowcą. Persia wydawała się być niemrawa, ale miałam wrażenie, że chyba zawsze taka bywa. Trochę zniesmaczyło mnie to, że nawet nie podziękowała Amonowi za opatrzenie ran, ale cóż... Czyjejś osobowości nie da się zmienić. A wiedziałam, że mimo takiego zamknięcia, kotołaczka jest dobrą osobą, dlatego przymknęłam w sporej mierze na to oko.
- U mnie w domu możemy pouczyć się od Amona fechtunku, a na tą chwilę mogę skoczyć sama po Hetavera, wtedy zostawię wam Arbeliala, a on pomoże wam się bronić przed ludźmi. Póki nie wrócę, wy tu na mnie poczekacie. Co wy na to? - spoglądałam na obojga pytająco.
<Amon, Persia? Sorki, że tak krótko, ale późno jest, a ja padnięta po próbie kapeli ;_;>
RP: Amon do Persii i Kamaiji
Westchnąłem ciężko. "Napracować się za darmo i nawet nie usłyszeć dziękuję... Ciekawe co byś powiedziała, gdybym te bandaże podtruł..." Na chwilę wytrzeszczyłem oczy. Obawiałem się, że powiedziałem to na głos, ale nikt nawet na mnie nie spojrzał. "Uff..." - odetchnąłem.
- Nawet gdybyś umiała walczyć z tym barkiem, długo nie pociągnęłabyś - spojrzałem na Kamaiji. - Ja i tak nie znam wyspy i nie mogę nawet niczego zaproponować.
Usiadłem ciężko na ziemi i kawałkiem szmacianej torby, już dawno nie żyjącego zwiadowcy, zacząłem czyścić klingę miecza. Nie miało do żadnego znaczenia, ta broń była i tak do niczego, ale było to lepsze niż stanie jak kołek.
- Do wioski, jeśli jeszcze coś z niej zostało - rzuciłem dosyć ostro. - I tak nie mamy po co wracać. Zakładam, że nie znacie nawet podstaw fechtunku. - Dodałem podnosząc ostrze w górę. - Nie umiejąc się bronić musimy liczyć na wszystkie inne silne stworzenia, a chyba nawet nie jesteśmy w stanie ich przegrupować teraz - znów westchnąłem. - Nie mam żadnego planu, a zatruwanie zapasów żywności było by zbyt długotrwałe i bezsensowne.
- Nawet gdybyś umiała walczyć z tym barkiem, długo nie pociągnęłabyś - spojrzałem na Kamaiji. - Ja i tak nie znam wyspy i nie mogę nawet niczego zaproponować.
Usiadłem ciężko na ziemi i kawałkiem szmacianej torby, już dawno nie żyjącego zwiadowcy, zacząłem czyścić klingę miecza. Nie miało do żadnego znaczenia, ta broń była i tak do niczego, ale było to lepsze niż stanie jak kołek.
- Do wioski, jeśli jeszcze coś z niej zostało - rzuciłem dosyć ostro. - I tak nie mamy po co wracać. Zakładam, że nie znacie nawet podstaw fechtunku. - Dodałem podnosząc ostrze w górę. - Nie umiejąc się bronić musimy liczyć na wszystkie inne silne stworzenia, a chyba nawet nie jesteśmy w stanie ich przegrupować teraz - znów westchnąłem. - Nie mam żadnego planu, a zatruwanie zapasów żywności było by zbyt długotrwałe i bezsensowne.
Kirmathana potraktowała podniesiony miecz jako tor wspinaczkowy i zaczęła się wspinać na sam czubek, aż się ześlizgnęła. Złapałem ją przy jelcu oręża i posadziłem ją na moim ramieniu.
- Krzywdę sobie zrobisz, głupia...
- Krzywdę sobie zrobisz, głupia...
<Kamaiji, Persia?>
RP: Persia do Kamaiji i Amona
Ciemność spowiła moje zmęczone, napuchnięte od strachu oczy. Stan braku przytomności trwał, dopóki na moim ramieniu nie zacisnęły się czyjeś ciepłe palce. Wywaliłam język z pyska grając zwłoki, a będąc tak bliskim śmierci stworzeniem miałam prawo nawet zrobić zeza. Moja agonia jednak szybko została przerwana przez okropne szpony wbijające się do mojej skóry i skaczące wokół mnie szare cielsko. Chcąc jakkolwiek zatrzymać niestrudzony atak smoka, kopnęłam go delikatnie prawą nogą w brzuch. Sabbe wypluł z pyska sporą dawkę toksycznego jadu. Dopiero teraz zauważyłam z kim mam do czynienia. Wpadłam na Kamaiji i jej potężnego czarciego smoka Arbeliala oraz na dwie nieznajome mi twarze jakiegoś mężczyzny o długich włosach i cienistego ledwie widocznego gada. Przywódczyni przedstawiła mi nowego Hodowcę, którego jak zwykle zignorowałam prosząc o wytłumaczenie tego, co dzieje się na wyspie. Jeszcze zmęczonym wzrokiem wpatrywałam się w Sabbe próbującego złapać dużego, kościstego, hebanowego szczura, który ukrył się po chwili w nogach Arbeliala. Dzięki pomocy Amona udało się zatrzymać krwotok z postrzelonego barku odpoczywającego teraz w kawałku długiego materiału. Nawet nie dziękując ani nie domagając się dalszych wyjaśnień, odeszłam od towarzyszy siadając gdzieś na uboczu tyłem do nich. Poprawiłam rozerwaną spódniczkę i jeden ze sztylecików ukrytych między jej materiałem oraz ułożyłam zgrabnie sklejone od krwi i skołtunione rude włosy. Sabbe co chwilę prychał na młodą smoczycę, zachęcając ją do udziału w jego bezlitosnej zabawie. Widząc jednak wyraźną niechęć, podreptał i przysiadł niedaleko mnie zamykając oczy i dumnie wypinając pierś. Nasłuchiwał.
- I co zamierzacie teraz zrobić? - wymruczałam czując odchodzący ból z barku. - Persia nie nadaje się do walki. Jest do niej za słaba, a smok jej za mały i za głupi.
<Kamaiji? Amon?>
- I co zamierzacie teraz zrobić? - wymruczałam czując odchodzący ból z barku. - Persia nie nadaje się do walki. Jest do niej za słaba, a smok jej za mały i za głupi.
<Kamaiji? Amon?>
czwartek, 4 sierpnia 2016
RP: Kamaiji do Amona i Persii
Namyśliłam się chwilę.
- Możemy ją zanieść do jakiejś pobliskiej jaskini lub nory, może uda się nam umościć ją gdzieś w zacisznym miejscu pod korzeniami... - Sabbe zaczął pomrukiwać, a z jego pyszczka skapnął jad. Pogłaskałam go, by się trochę uspokoił i nie martwił tak mocno o właścicielkę. - Ciekawa rzecz, że wcześniej nie spotkałeś się z kotołakiem. Dla mnie to w miarę normalne... Oprócz Persii znam jeszcze Olirę, choć Oli jest bardziej energiczną i wesolutką osóbką... Wszyscy są tacy różni.
Cudem trafiliśmy gdzieś do leśnego zacisza umbrasfery niedaleko kamienistej plaży rozciągającej się wzdłuż Czarnych Wód. Tam się skryliśmy pod poskręcanymi korzeniami, które swoiście tworzyły niemal szałasy. Kiedy Amon położył Persię na ziemi i już chciał ją opatrywać, ta ocknęła się jeszcze pół przytomna. Kiedy Sabbe tylko to spostrzegł, cały rozradowany zaczął po niej skakać i wydawać radosne dźwięki. Arbelial był zażenowany, a Kirmathana przyglądała się wszystkiemu z ciekawością i w milczeniu.
- Wszystko w porządku, Pers? - spytałam khajitkę, szturchając ją lekko za ramię. - Jesteś przytomna?
<Amon, Persia?>
RP: Amon do Persii i Kamaiji
Spojrzałem się na leżącą Khajitkę w stercie kamieni i po chwili na Kamaiji. Nie wierzyłem nigdy w istnienie tej rasy. W końcu się odezwałem:
- Słyszałem tylko w legendach o Khajitach, ale nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek jakiegoś spotkam... - widząc wymowną minę Kamaiji, która mówiła "Nie mamy na to czasu", szybko dodałem: - Zgarniamy ją. - zerknąłem na jej rany. - Mam przy sobie jakieś bandaże i podstawowe środki do oczyszczania ran. Opatrzymy ją, gdy na chwilę gdzieś się zatrzymamy. - podszedłem bliżej Khajitki. Jej smok na mnie syknął złowieszczo. W myślach mi jedynie zabrzmiało "Nawet się nie waż na mnie rzucać." - Na trzy ją podnosimy, chyba że wolisz sama to zrobić. Jej smok mnie nie zna i nie chciałbym robić użytku z tego kawałka żelastwa...
- Słyszałem tylko w legendach o Khajitach, ale nigdy nie sądziłem, że kiedykolwiek jakiegoś spotkam... - widząc wymowną minę Kamaiji, która mówiła "Nie mamy na to czasu", szybko dodałem: - Zgarniamy ją. - zerknąłem na jej rany. - Mam przy sobie jakieś bandaże i podstawowe środki do oczyszczania ran. Opatrzymy ją, gdy na chwilę gdzieś się zatrzymamy. - podszedłem bliżej Khajitki. Jej smok na mnie syknął złowieszczo. W myślach mi jedynie zabrzmiało "Nawet się nie waż na mnie rzucać." - Na trzy ją podnosimy, chyba że wolisz sama to zrobić. Jej smok mnie nie zna i nie chciałbym robić użytku z tego kawałka żelastwa...
Rzuciłem wymownym spojrzeniem na miecz. Kamaiji parsknęła śmiechem.
Fakt, ten mój żelazny badyl prędzej by się połamał niż bym zrobił komuś tym krzywdę, zwłaszcza smokowi.
Smok przekrzywił głowę na skos patrząc na gada Khajitki. Jej chowaniec uczynił to samo. Miałem wrażenie że coś sobie nawet telepatycznie, czy wzrokowo przekazały, ale gdy instynktownie zrobiłem krok w kierunku ciała zrozumiałem nawet mniej więcej co.
Podniosłem Khajitkę na ramionach.
- Dam radę ją przenieść. Gdzie idziemy? I co z jej smokiem? - Zapytałem odwracając się w kierunku Kamaiji.
<Kamaiji, Persia?>
Fakt, ten mój żelazny badyl prędzej by się połamał niż bym zrobił komuś tym krzywdę, zwłaszcza smokowi.
Smok przekrzywił głowę na skos patrząc na gada Khajitki. Jej chowaniec uczynił to samo. Miałem wrażenie że coś sobie nawet telepatycznie, czy wzrokowo przekazały, ale gdy instynktownie zrobiłem krok w kierunku ciała zrozumiałem nawet mniej więcej co.
Podniosłem Khajitkę na ramionach.
- Dam radę ją przenieść. Gdzie idziemy? I co z jej smokiem? - Zapytałem odwracając się w kierunku Kamaiji.
<Kamaiji, Persia?>
Nowy smok - Rilal
Imię: Rilal/Raven
Płeć: samiczka
Wiek: pisklę
Właściciel: Olira
Domena: piekło, tęcza
Rasa: nosiciel chaosu
Sfera: diablosfera, irisfera (smok uniwersalny)
Poziom: 0
Doświadczenie: 55/100
Charakter: Rilal ma w sobie cechy smoka tęczy, czyli różnorodny kolor, wszystko co cukrowe i słodkie, lecz ma także trochę mroczną naturę. Co jakiś czas ma przebłyski innej świadomości, jest brutalna i wtedy wszystkie zwierzęta i rośliny znajdujące się w pobliżu giną. Ma w sobie coś z Astry, bo lubi małe słodkie zajączki, które kicają w irisferze oraz coś z Arbeliala, czyli mrocznej metalowej muzyki. Niestety, Rilal ma coś w rodzaju rozdwojenia jaźni, czyli raz jest Rilal, a raz Raven. Raven to mroczna część tego smoka, który niestety czasem nie rozumie co się wokół niego dzieje.
Rasa: nosiciel chaosu
Sfera: diablosfera, irisfera (smok uniwersalny)
Poziom: 0
Doświadczenie: 55/100
Charakter: Rilal ma w sobie cechy smoka tęczy, czyli różnorodny kolor, wszystko co cukrowe i słodkie, lecz ma także trochę mroczną naturę. Co jakiś czas ma przebłyski innej świadomości, jest brutalna i wtedy wszystkie zwierzęta i rośliny znajdujące się w pobliżu giną. Ma w sobie coś z Astry, bo lubi małe słodkie zajączki, które kicają w irisferze oraz coś z Arbeliala, czyli mrocznej metalowej muzyki. Niestety, Rilal ma coś w rodzaju rozdwojenia jaźni, czyli raz jest Rilal, a raz Raven. Raven to mroczna część tego smoka, który niestety czasem nie rozumie co się wokół niego dzieje.
Statystyki:
- siła [10]
- zwinność [5]
- szybkość [7]
- witalność [9]
- wytrzymałość [8]
- magia [6]
- odporność magiczna [10]
Ataki:
- zwykłe [ugryzienie,szarża]
- magiczne [paraliż, hipnoza]
Artefakty: brak
Nowa smocza rasa!
=
Rilal pierwszym smokiem chaosu!
Z połączenia Astry i Arbeliala, czyli tęczowego i piekielnego smoka, powstał mały smok chaosu, którego nazwa rasy brzmi nosiciel chaosu. Można o nim przeczytać wśród ras smoków, a może być on adoptowany przez każdego za opłatą lub po połączeniu tych samych ras smoków.
Pozdrawiamy!
Olira i Kamaiji
RP: Kamaiji do Amona i Persii
- Spokojnie, Amon. Bierz ten miecz - odparłam mu i nie rozumiałam, dlaczego tak mocno się tego wstydzi. - W tym świecie nie specjalnie chcielibyśmy takiego ożywieńca... dlatego raczej już nigdy nie zamachnie się tym ostrzem.
Brnęliśmy przez gęstwiny lasu w milczeniu, było cicho, choć w powietrzu unosił się srogi niepokój. Szliśmy dłuższy czas, Ar niezbyt lubił takie przechadzki i wolałby pewnie polatać, ale wiedział, że za bardzo zwracałby na siebie uwagę będąc w powietrzu. Nagle jednak usłyszałam jak ktoś biegnie i prawdopodobnie upada, a w powietrzu niósł się zapach krwi...
- Poczekaj - zatrzymałam towarzysza samej stając gwałtownie. - Sprawdzę co to było i zawołam cię, gdy będę pewna.
Amon się zgodził, więc razem ze swoim smokiem poszłam sprawdzić, skąd dochodził odgłos. Zauważyłam stromą skarpę, na której dnie widać było złoże kamieni, a na nim leżała kotołaczka z małym smokiem u boku, który ją aktualnie obwąchiwał i trącał nosem, by wstała. Domyśliłam się, że dziewczyna jest nową Hodowczynią, dlatego zawołałam mężczyznę, by tu przybył, jako że nie było niebezpiecznie.
Zeszliśmy wspólnie ostrożnie po skarpie i pierwszą reakcją smoczątka była agresja i chęć obrony właściciela. Przypomniałam sobie o owej osóbce... To była Persia i jej smok Sabbe, namawiałam ją z Olirą, by zaopiekowała się smoczym jajem i przekonała się do smoków mimo tragedii, jaka ją spotkała. Nagle jednak dziewczyna się ocuciła lekko, lecz nadal półprzytomna chyba nas pomyliła z wojskowymi... Uniosła ku górze sztylet i zaczęła nim machać.
- No dalej, dupki! - wymamrotała syczącym głosem. - Któryś z was podejdzie, a ręka, noga, mózg na... naaaaa... - i urwała, padając znów na kamienie.
Spojrzeliśmy po sobie z Amonem i wzruszyłam ramionami.
- Zgarnijmy ją może, co? Nie jest w najlepszym stanie, ale ją znam w miarę. W większej grupie będzie nam raźniej... - zaproponowałam.
<Amon, Persia? Dawaj do nas kobito, będzie fajnie XD>
Brnęliśmy przez gęstwiny lasu w milczeniu, było cicho, choć w powietrzu unosił się srogi niepokój. Szliśmy dłuższy czas, Ar niezbyt lubił takie przechadzki i wolałby pewnie polatać, ale wiedział, że za bardzo zwracałby na siebie uwagę będąc w powietrzu. Nagle jednak usłyszałam jak ktoś biegnie i prawdopodobnie upada, a w powietrzu niósł się zapach krwi...
- Poczekaj - zatrzymałam towarzysza samej stając gwałtownie. - Sprawdzę co to było i zawołam cię, gdy będę pewna.
Amon się zgodził, więc razem ze swoim smokiem poszłam sprawdzić, skąd dochodził odgłos. Zauważyłam stromą skarpę, na której dnie widać było złoże kamieni, a na nim leżała kotołaczka z małym smokiem u boku, który ją aktualnie obwąchiwał i trącał nosem, by wstała. Domyśliłam się, że dziewczyna jest nową Hodowczynią, dlatego zawołałam mężczyznę, by tu przybył, jako że nie było niebezpiecznie.
Zeszliśmy wspólnie ostrożnie po skarpie i pierwszą reakcją smoczątka była agresja i chęć obrony właściciela. Przypomniałam sobie o owej osóbce... To była Persia i jej smok Sabbe, namawiałam ją z Olirą, by zaopiekowała się smoczym jajem i przekonała się do smoków mimo tragedii, jaka ją spotkała. Nagle jednak dziewczyna się ocuciła lekko, lecz nadal półprzytomna chyba nas pomyliła z wojskowymi... Uniosła ku górze sztylet i zaczęła nim machać.
- No dalej, dupki! - wymamrotała syczącym głosem. - Któryś z was podejdzie, a ręka, noga, mózg na... naaaaa... - i urwała, padając znów na kamienie.
Spojrzeliśmy po sobie z Amonem i wzruszyłam ramionami.
- Zgarnijmy ją może, co? Nie jest w najlepszym stanie, ale ją znam w miarę. W większej grupie będzie nam raźniej... - zaproponowałam.
<Amon, Persia? Dawaj do nas kobito, będzie fajnie XD>
RP: Persia do Amona i Kamaiji
Nad Hodowlaną Wyspą zawitał potężny, zimny i deszczowy front. Idealnie odwzorowywało to aktualną sytuację. Bogowie zesłali na nas istną apokalipsę - krew lała się rzekami, roślinność zamiast owoców rodziła trupy, ogień zamiast być poddany smokom zbuntował się przeciwko nim, a wiatr unosił wokół wyspy okropną atmosferę. Oczywiście to bardzo spodobało się Sabbe, który podnieconymi piskami oznajmiał swoją gotowość do bycia najszczęśliwszym smokiem na świecie. Gady zamieszkujące wyspę uciekły z niej do ojczystych sfer, gdzie chyba zbierały i zagrzewały pobratymców do walki z najeźdźcami. Tak przynajmniej podsłuchałam z rozmowy kilku smoczych pysków, ledwie parę dni temu. Moja sytuacja stała się nagle tak bardzo beznadziejna, że miałam ochotę oddać smoka pod opiekę przewodniczących, jednak odszukanie chociaż jednej z nich w tym bałaganie było niemożliwe. Czy opuściły wyspę? Przez okienko w mojej chatce, gdzie teraz panowała sroga ciemność, zauważyłam ujadającego niczym pies Sabbe. Miotał się na pozbawionym trawy podłożu (ze złości z uwiązania wyrwał wszystko co tam żyło z korzeniami) próbując zerwać magioodporny szal, który ściskał jego szyję. Schowałam pod spódnicę dwa sztyleciki nasączone kilka dni wcześniej toksyczną śliną Sabbe. To tak na wszelki wypadek... Gad zwrócił się po chwili w stronę ścieżki, płynącej wśród bujnej roślinności okolicznej łąki i najeżył toksycznie zielone kolce prowadzące od czoła, poprzez kark, do niemalże samego końca krótkiego ogonka. Z paszczy ciekła mu nie tylko trująca para, ale także niebezpieczna ślina, która z każdym jego ruchem rozprzestrzeniała się na okoliczne podłoże, tworząc coraz to nowsze nagie dziury w ziemi. Ewidentnie w wysokiej trawie kryło się coś obcego. Otworzyłam powoli drewniane drzwi, a zawiasy przeraźliwie zaskrzypiały. Ich przeraźliwy jęk nie sprowokował jednak Sabbe, który nadal sygnalizował swój niepokój. Zbliżyłam się ku niemu, schylając swoje ciało coraz to niżej. Dotknęłam łapą tylnej nogi gada, dając mu do zrozumienia, iż to ja się ku niemu skradam.
- Kto tam jest, smoku? - spytałam spokojnie poruszając rytmicznie ogonem.W takiej pozycji ślęczałam kilka minut, a gdy moja czujność nieco przygasła usłyszałam okropny, przeszywający uszy dźwięk. I ból. Niesamowity. Takiego rozdzierającego cierpienia nigdy jeszcze w swoim krótkim życiu nie czułam. Moje ciało drgnęło nagle sprawiając, że upadłam na plecy uderzając głową w nagą ziemię. Syknęłam głośno, próbując poruszyć prawym ramieniem, którego teraz nie czułam. Lewa łapa sięgnęła pod spódnicę niczym ręka kochanka i wyciągnęła spod niej krzywy sztylecik, którym zasłoniłam pysk.
- W nogi. W NOGI! - usłyszałam głośne warknięcie Sabbe. To jego pierwsze słowa...
Głucha cisza w uszach przerwana została gdy tylko nieporadnie uniosłam się ku górze. Ruszyłam pędem przed siebie, czując niesamowity ból w prawym barku, z którego sączyła się obficie czerwona substancja. W ziemię i drzewa przede mną uderzały co kilka sekund salwy pocisków, które omijały moje brudne futro i drżące od strachu ciało. Skierowałam się w stronę gęstego cierniowego zagajnika, dałam susa w krzaki wywracając się po drugiej stronie. Ciernie poharatały mi moją ułożoną schludnie sierść i delikatną twarzyczkę, zostawiając głębokie cięte rany. Korytarze krwawych śladów biegły pod oczami, poprzez nos, policzki i wargi. Nie oszczędziły też jednego z okazałych wąsów. Zimne i mokre runo leśne przylepiło mi się do czarnego ubrania nie dając wstać. Dopiero kiedy opancerzone ciało mojego smoka wbiło mi zęby w tylną łapę, zasyczałam i niemal wyskoczyłam w górę. Trzymając sztylet poprawiałam co chwilę w morderczym biegu, ten ukryty pod rozdartą spódnicą moją ulubioną! Spojrzałam w bok, widząc szarego smoka biegnącego tuż obok mnie. W pysku z zadowoleniem targał część ręki człowieka (od palców po łokieć), z zaciśniętym między wojskowym rękawem a skórą niewielkim kawałkiem papieru. Złapałam świstek w łapy spoglądając na niego ukradkiem, gdy nagle ześlizgnęłam się z wąskiej drogi leśnej, po której teraz biegliśmy. Moja kapryśna zwinność i ból prawej łapy zadecydowały o tym, iż nie złapałam się wystającego u zboczu klifu czarnego korzenia. Uderzyłam w ziemię i przekoziołkowałam kilka razy nabawiając się dodatkowych obrażeń. Pewnie uderzyłabym w pień drzewa gdyby nie coś miękkiego stojącego mi na drodze. Kocie ciało, zamiast upaść na cztery łapy, zderzyło się z przypadkowym "czymś" stojącym na końcu trasy. To nie tylko spowodowało, że zatrzymałam się na kupce kamieni, ale także na kilka sekund straciłam przytomność, tracąc przy tym nieco krwi. Gdy zielone oczy doszły do siebie, a uszy odzyskały swoją częściową sprawność, zauważyłam zamazane ciało Sabbe, który powarkiwał na postacie znajdujące się przede mną. Po chwili jednak uległ ich czarowi widząc... smoka. Tak, to chyba był smok, chociaż do końca nie byłam tego pewna. To na sto procent byli ci źli ludzie! Uniosłam sztylet ku górze sycząc niemrawym tonem:
- No dalej, dupki! Któryś z was podejdzie, a ręka, noga, mózg na... naaaaaaa...
I ciemność. Znowu straciłam to co najcenniejsze. Przytomność.
<Kamaiji? Amon? Włączam się do was XD Jeśli mogę oczywiście c;>
środa, 3 sierpnia 2016
RP: Amon do Kamaiji
Przejąłem smoczycę na otwarte dłonie i uśmiechnąłem się do niej. "Może nie będzie tak źle jak myślałem?" - westchnąłem. - "Jesteś i tak trochę straszna..." Parsknąłem śmiechem niemo. Skinąłem na Kamaiji, że jestem gotów, by za nią podążać do jakiejś kryjówki.
Idąc za nią rozmyślałem nad imieniem. Nie mogłem na nic wpaść co pasowałoby do smoka. Tfu, smoczycy... Po dłuższej chwili namysłu powiedziałem na głos:
Idąc za nią rozmyślałem nad imieniem. Nie mogłem na nic wpaść co pasowałoby do smoka. Tfu, smoczycy... Po dłuższej chwili namysłu powiedziałem na głos:
- Kirmathana... - zrobiłem pauzę, by przypomnieć sobie nazwisko prawowitej właścicielki imienia, która nie żyła... ale nie mogłem sobie przypomnieć. - Kirmathana... po prostu.
Łza uderzyła w ziemię po chwili, której nie zdążyłem zatrzymać. Miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważył prócz ledwo wyklutego smoczątka. Samiczka szybko wdrapała mi się na ramię, jakby sama wyczuła, że tak będzie mi łatwiej. "Cóż, tak nam będzie obojgu wygodniej, tylko nie spadnij" - rzuciłem do siebie.
Idąc w grobowej ciszy za Kamaiji zauważyłem leżący szkielet w zardzewiałej kolczudze, przebity równie przeżartym przez rdzę mieczem. "Hmmm, chyba nikt by się nie obraził... ale co kraj to obyczaj..."
- Kamaiji? Mogę zabrać ten miecz trupowi? Chyba nie będzie mu już potrzebny.
Przez chwilę moje policzki zapłonęły ogniem. Poczułem się jak zwykły złodziej pytając o to na głos. "Może nie będzie zła, że o to zapytałem?"
Łza uderzyła w ziemię po chwili, której nie zdążyłem zatrzymać. Miałem nadzieję, że nikt tego nie zauważył prócz ledwo wyklutego smoczątka. Samiczka szybko wdrapała mi się na ramię, jakby sama wyczuła, że tak będzie mi łatwiej. "Cóż, tak nam będzie obojgu wygodniej, tylko nie spadnij" - rzuciłem do siebie.
Idąc w grobowej ciszy za Kamaiji zauważyłem leżący szkielet w zardzewiałej kolczudze, przebity równie przeżartym przez rdzę mieczem. "Hmmm, chyba nikt by się nie obraził... ale co kraj to obyczaj..."
- Kamaiji? Mogę zabrać ten miecz trupowi? Chyba nie będzie mu już potrzebny.
Przez chwilę moje policzki zapłonęły ogniem. Poczułem się jak zwykły złodziej pytając o to na głos. "Może nie będzie zła, że o to zapytałem?"
<Kamaiji?>
wtorek, 2 sierpnia 2016
RP: Kamaiji do Amona
Zaśmiałam się z niego i małego smoka, który pełzał mu pod płaszczem niczym wąż.
- Pewnie chce poznać dokładnie twój zapach - stwierdziłam. Hetaver stojący za mną uśmiechnął się i niczym poczciwy staruszek mruknął zadowolony, jakby dumny z przybycia na świat nowego pokolenia.
W pewnym momencie mały smok wychylił główkę przez kołnierz płaszcza Hodowcy i spojrzał na niego wielkimi, pustymi, choć przepełnionymi życiem ślepiami. Wykorzystałam moment i wyciągnęłam go za szyję, po czym położyłam sobie jak małe dziecko na ramionach. Wiercił się i nie był szczęśliwy z tego powodu, lecz ta pozycja pozwoliła mi sprawdzić łatwo płeć malucha. Rozchyliłam palcami nieco jego otwór na podbrzusiu między tylnymi łapami, w którym były skryte nierozwinięte jeszcze smocze żeńskie genitalia. Spojrzałam na Amona.
- To dziewczynka - uznałam i przekazałam ją mu. - Teraz masz czas na zastanowienie, jak chcesz ją nazwać. W tym czasie skryjmy się gdzieś - zaproponowałam.
<Amon?>
- Pewnie chce poznać dokładnie twój zapach - stwierdziłam. Hetaver stojący za mną uśmiechnął się i niczym poczciwy staruszek mruknął zadowolony, jakby dumny z przybycia na świat nowego pokolenia.
W pewnym momencie mały smok wychylił główkę przez kołnierz płaszcza Hodowcy i spojrzał na niego wielkimi, pustymi, choć przepełnionymi życiem ślepiami. Wykorzystałam moment i wyciągnęłam go za szyję, po czym położyłam sobie jak małe dziecko na ramionach. Wiercił się i nie był szczęśliwy z tego powodu, lecz ta pozycja pozwoliła mi sprawdzić łatwo płeć malucha. Rozchyliłam palcami nieco jego otwór na podbrzusiu między tylnymi łapami, w którym były skryte nierozwinięte jeszcze smocze żeńskie genitalia. Spojrzałam na Amona.
- To dziewczynka - uznałam i przekazałam ją mu. - Teraz masz czas na zastanowienie, jak chcesz ją nazwać. W tym czasie skryjmy się gdzieś - zaproponowałam.
<Amon?>
RP: Amon do Kamaiji
Przez chwilę chciałem odetchnąć z ulgą, że na chwilę obecną jest spokój, ale faktycznie coś w torbie się ruszało.
- Ta... wszystko w porządku - odpowiedziałem grzebiąc w torbie. Po chwili wygrzebałem pękające jajo i wychodzącą z niego czarną jak noc, dymiącą łapkę. Omal nie zemdlałem. Nie byłem w tej chwili na to przygotowany.
Spojrzałem na Kamaiji. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy jest szczęśliwa, że właśnie zostaję w osadzie z młodym smokiem, czy bardziej by się cieszyła jakbym zniknął wraz z wojskami. Odetchnąłem głęboko i delikatnie pomogłem rozchylać skorupę, by pomóc nowemu życiu wyjść.
Nim smok się wykluł i rozbił całą skorupę jaja, już mi wpełzł pod rękaw za marynarkę. "Ja pierdolę... świetnie!" zakląłem w myślach.
Podszedłem bliżej Kamaiji.
- Weź pomóż mi tego smoka wyciągnąć spod płaszcza, zanim przypadkiem zrobię temu krzywdę!
"Co smoki jedzą w sumie?" - pomyślałem patrząc, jak oba konsumują mięso od Kamaiji. - "Czy małe smoki też tak jedzą?"
<Kamaiji?>
- Ta... wszystko w porządku - odpowiedziałem grzebiąc w torbie. Po chwili wygrzebałem pękające jajo i wychodzącą z niego czarną jak noc, dymiącą łapkę. Omal nie zemdlałem. Nie byłem w tej chwili na to przygotowany.
Spojrzałem na Kamaiji. Nie byłem w stanie stwierdzić, czy jest szczęśliwa, że właśnie zostaję w osadzie z młodym smokiem, czy bardziej by się cieszyła jakbym zniknął wraz z wojskami. Odetchnąłem głęboko i delikatnie pomogłem rozchylać skorupę, by pomóc nowemu życiu wyjść.
Nim smok się wykluł i rozbił całą skorupę jaja, już mi wpełzł pod rękaw za marynarkę. "Ja pierdolę... świetnie!" zakląłem w myślach.
Podszedłem bliżej Kamaiji.
- Weź pomóż mi tego smoka wyciągnąć spod płaszcza, zanim przypadkiem zrobię temu krzywdę!
"Co smoki jedzą w sumie?" - pomyślałem patrząc, jak oba konsumują mięso od Kamaiji. - "Czy małe smoki też tak jedzą?"
<Kamaiji?>
RP: Kamaiji do Amona
Długimi ciosami odrzuciłam jednego wojskowego w stronę jego wycofujących się kolegów i zatrąbiłam głośno. Hetaver i Arbelial, choć ranni, byli bardzo mocno nabuzowani i magia wręcz ściekała im z pysków zmieszana ze śliną. Podbiegłam do nich w ludzkiej formie i sprawdziłam, czy wszystko z nimi w porządku. Miałam przy sobie kawałek mięsa na nagrody dla mojego czorta, więc poczęstowałam obydwa smoki.
- Dawno ciebie zaatakowali? - spytałam Hetavera.
- Nie, jakieś kilka minut przed waszym przybyciem - odparł i wytarł łapą pysk z krwi. - Dziwi mnie tak duża ilość tych dziwnych ludzi... Zawsze tu było tak pięknie, a teraz!...
Pogłaskałam go po szyji. Nie był przystosowany do bitewnych warunków, zazwyczaj przesiadywał w swojej ciemnej norze pod konarami drzewa, a teraz musiał walczyć o przetrwanie i własne terytorium. Zaklęłam pod nosem.
Zauważyłam Amona, który właśnie szedł w naszą stronę. Dziwiło mnie, że czegoś nie zauważył... ale coś w jego torbie zaczęło się ruszać.
- Amonie! Wszystko w porządku? - zawołałam gdy był już dość blisko. - Sprawdź torbę z jajem!
<Amon?>
- Dawno ciebie zaatakowali? - spytałam Hetavera.
- Nie, jakieś kilka minut przed waszym przybyciem - odparł i wytarł łapą pysk z krwi. - Dziwi mnie tak duża ilość tych dziwnych ludzi... Zawsze tu było tak pięknie, a teraz!...
Pogłaskałam go po szyji. Nie był przystosowany do bitewnych warunków, zazwyczaj przesiadywał w swojej ciemnej norze pod konarami drzewa, a teraz musiał walczyć o przetrwanie i własne terytorium. Zaklęłam pod nosem.
Zauważyłam Amona, który właśnie szedł w naszą stronę. Dziwiło mnie, że czegoś nie zauważył... ale coś w jego torbie zaczęło się ruszać.
- Amonie! Wszystko w porządku? - zawołałam gdy był już dość blisko. - Sprawdź torbę z jajem!
<Amon?>
Kirmathana - smok Amona
Imię: Kirmathana
Płeć: samiczka
Wiek: pisklę
Właściciel: Amon
Domena: smok cienia
Rasa: mrocznik cienisty
Sfera: niższa
Poziom: 0
Doświadczenie: 55/100
Charakter: Kirmathana jest typem samotniczki, ale nigdy nie stroniła od towarzystwa Hodowcy. Jest mało komunikatywna, chyba że ma nadmiar energii, w takich momentach jest zadziorna i zaczepia wszystko co na drzewo nie ucieka, albo na słońce. Prawie wręcz panicznie nie cierpi słońca, ale zmuszona pod naciskiem Amona jest w stanie wyjść na chwilę, by znów schować się w ciemnościach. Jest bardzo inteligentna, ale często obraca to przeciwko ludziom, zamiast korzystać z tego potencjału w bardziej kreatywny sposób. Jej największą wadą jest to, że strasznie często narzeka, ale pod tym względem dogaduje się z właścicielem. Bardziej martwiący u niej jest czarny lub depresyjny humor. Uwielbia doprowadzać do szału oraz stanów depresyjnych.
Statystyki:
- siła [7]
- zwinność [9 +1]
- szybkość [9]
- witalność [6]
- wytrzymałość [6]
- magia [6]
- odporność magiczna [9]
Ataki:
- zwykłe [ugryzienie, duszenie, cios szponem]
- magiczne [wewnętrzny strach, ciemność]
Artefakty: agilitas
RP: Amon do Kamaiji
Rzucony na pole bitwy bez uzbrojenia zacząłem rozglądać się. Miałem element zaskoczenia przeciwników. Przez chwilę myślałem o truciznach, ale nie było na to czasu.
Zakradłem się za plecy jednego z wojskowych i wbiłem nóż w krtań. Gdy upadał na ziemię, przechwyciłem jego karabin i odbiegłem za zasłonę.
Zakradłem się za plecy jednego z wojskowych i wbiłem nóż w krtań. Gdy upadał na ziemię, przechwyciłem jego karabin i odbiegłem za zasłonę.
"Przynajmniej mam jakąś konkretniejszą broń" - uśmiechnąłem się do siebie w myślach.
Odchyliłem się i pociągnąłem za spust w kierunku innego wojskowego. Strzelałem krótkimi seriami, by zaoszczędzić na amunicji. Po raz pierwszy cieszyłem się z lekcji strzelania z wiatrówki. Nigdy nie lubiłem takiej broni.
Niestety ta myśl była ostatnią radosną, gdy wojskowi zwrócili uwagę na to, że są ostrzeliwani od pleców. Było ich za dużo, a za mało amunicji.
Kamaiji dochodziła prawdopodobnie do podobnych wniosków, gdyż starała się być w ciągłym ruchu. Agresorzy próbowali ją otoczyć, ale mimo wszystko sprawnie dawała sobie radę.
Pocisk rykoszetujący nad moją głową przypomniał mi, że powinienem teraz pomartwić się o siebie. Spojrzałem na truchło żołnierza, leżące dziesięć metrów ode mnie... "Gdyby udało mi się sięgnąć do jego ładunków..." Wystrzeliłem resztę amunicji jaką posiadałem w kierunku ostrzeliwujących mnie żołnierzy jako ogień zaporowy i rzuciłem się do ciała.
Czułem jak każda kula za mną przecina powietrze. W biegu chwyciłem dwa granaty i oba wyrzuciłem odbezpieczone w kierunku przeciwnika.
Gdy usłyszałem odgłos wybuchu i rozrywanej tkanki dobiegłem do następnej zasłony i znów zacząłem oceniać sytuację.
Napastnicy się rozpraszali i wycofywali się. Kamaiji walczyła jak zaciekła goniąc już każdego, który próbował zostać w pobliżu.
<Kamaiji?>
Odchyliłem się i pociągnąłem za spust w kierunku innego wojskowego. Strzelałem krótkimi seriami, by zaoszczędzić na amunicji. Po raz pierwszy cieszyłem się z lekcji strzelania z wiatrówki. Nigdy nie lubiłem takiej broni.
Niestety ta myśl była ostatnią radosną, gdy wojskowi zwrócili uwagę na to, że są ostrzeliwani od pleców. Było ich za dużo, a za mało amunicji.
Kamaiji dochodziła prawdopodobnie do podobnych wniosków, gdyż starała się być w ciągłym ruchu. Agresorzy próbowali ją otoczyć, ale mimo wszystko sprawnie dawała sobie radę.
Pocisk rykoszetujący nad moją głową przypomniał mi, że powinienem teraz pomartwić się o siebie. Spojrzałem na truchło żołnierza, leżące dziesięć metrów ode mnie... "Gdyby udało mi się sięgnąć do jego ładunków..." Wystrzeliłem resztę amunicji jaką posiadałem w kierunku ostrzeliwujących mnie żołnierzy jako ogień zaporowy i rzuciłem się do ciała.
Czułem jak każda kula za mną przecina powietrze. W biegu chwyciłem dwa granaty i oba wyrzuciłem odbezpieczone w kierunku przeciwnika.
Gdy usłyszałem odgłos wybuchu i rozrywanej tkanki dobiegłem do następnej zasłony i znów zacząłem oceniać sytuację.
Napastnicy się rozpraszali i wycofywali się. Kamaiji walczyła jak zaciekła goniąc już każdego, który próbował zostać w pobliżu.
<Kamaiji?>
RP: Kamaiji do Amona
Kamień spadł mi z serca gdy usłyszałam jaką decyzję podjął.
- Teraz podjedziemy do pewnego smoka. Jest całkiem stary, bardzo inteligentny, ale po prostu martwię się o niego. Trzymaj się mocno!
Ruszyliśmy galopem przez wysuszony las, a gałęzie co chwila haczyły o moją grzywę i oczy, co było niezbyt przyjemne. Pieprzony szczęściarz, przynajmniej tyłek mu wożę, a ten by pewnie jeszcze narzekał...
Dotarliśmy do mulistej rzeki, wzdłuż której musiałam pobiec by dotrzeć do Hetavera. Zazwyczaj była czarna jak smoła przez rośliny w niej rosnące, lecz teraz barwiła się na czerwono... Czy naprawdę musi lać się aż tyle krwi na tych cudownych ziemiach? Otrząsnęłam się i przyśpieszyłam by jak najszybciej dotrzeć do smoczego starca.
Byliśmy tam w kilka minut i byliśmy świadkami, jak Hetaver właśnie walczy z pomocą mojego smoka przeciwko wojskowym. Kazałam Amonowi ze mnie zsiąść, po czym przemówiłam do niego.
- Masz szansę się wykazać. Pokaż na co cię stać, Hodowco! - po czym zaszarżowałam na wroga, w trakcie zmieniając postać na słoniową.
<Amon?>
- Teraz podjedziemy do pewnego smoka. Jest całkiem stary, bardzo inteligentny, ale po prostu martwię się o niego. Trzymaj się mocno!
Ruszyliśmy galopem przez wysuszony las, a gałęzie co chwila haczyły o moją grzywę i oczy, co było niezbyt przyjemne. Pieprzony szczęściarz, przynajmniej tyłek mu wożę, a ten by pewnie jeszcze narzekał...
Dotarliśmy do mulistej rzeki, wzdłuż której musiałam pobiec by dotrzeć do Hetavera. Zazwyczaj była czarna jak smoła przez rośliny w niej rosnące, lecz teraz barwiła się na czerwono... Czy naprawdę musi lać się aż tyle krwi na tych cudownych ziemiach? Otrząsnęłam się i przyśpieszyłam by jak najszybciej dotrzeć do smoczego starca.
Byliśmy tam w kilka minut i byliśmy świadkami, jak Hetaver właśnie walczy z pomocą mojego smoka przeciwko wojskowym. Kazałam Amonowi ze mnie zsiąść, po czym przemówiłam do niego.
- Masz szansę się wykazać. Pokaż na co cię stać, Hodowco! - po czym zaszarżowałam na wroga, w trakcie zmieniając postać na słoniową.
<Amon?>
RP: Amon do Kamaiji
Westchnąłem. Nigdy nie przepadałem za końmi, zwłaszcza jak zaczynały gadać, bo to zawsze oznaczało jedno. Nawdychałem się odczynników chemicznych, ale to się dzieje naprawdę. Wziąłem głęboki wdech. Dopiero teraz do mnie dotarło, że mój gniew i tak jest zbędny w tym momencie, bo i tak tylko pogorszę swoją sytuację.
Niebo przeciął śmigłowiec. Moje oczy za nim powędrowały. To była rzeczywistość, którą pamiętam...
Spojrzałem znów na jajo, które trzymałem w dłoni. "Czyli teraz mam wybór..." - pomyślałem. Trzymałem właśnie smocze jajo... nie wiedziałem czy zaraz się zesram ze strachu, czy ze szczęścia, że moje życie nie będzie tak paskudne jak kiedyś? "Ale kto mnie zaakceptuje?" To była najbardziej przeszywająca myśl jaka przeszła mi przez głowę, a decyzję musiałem podjąć TERAZ!
- Nie wiem, czy nie będę tego żałował - przerwałem by wziąć oddech. - Ale zostaję z wami.
Wsiadłem na grzbiet Kamaiji i objąłem jej kark, by jakoś utrzymać równowagę. "Nie ma czasu na pytania, co i jak z jajem, teraz trzeba działać".
- Gdzie jedziemy?
<Kamaiji?>
Niebo przeciął śmigłowiec. Moje oczy za nim powędrowały. To była rzeczywistość, którą pamiętam...
Spojrzałem znów na jajo, które trzymałem w dłoni. "Czyli teraz mam wybór..." - pomyślałem. Trzymałem właśnie smocze jajo... nie wiedziałem czy zaraz się zesram ze strachu, czy ze szczęścia, że moje życie nie będzie tak paskudne jak kiedyś? "Ale kto mnie zaakceptuje?" To była najbardziej przeszywająca myśl jaka przeszła mi przez głowę, a decyzję musiałem podjąć TERAZ!
- Nie wiem, czy nie będę tego żałował - przerwałem by wziąć oddech. - Ale zostaję z wami.
Wsiadłem na grzbiet Kamaiji i objąłem jej kark, by jakoś utrzymać równowagę. "Nie ma czasu na pytania, co i jak z jajem, teraz trzeba działać".
- Gdzie jedziemy?
<Kamaiji?>
RP: Kamaiji do Amona
- Uspokój się, Amonie! - ofuknęłam go. - Normalnie ta wyspa jest oazą spokoju, teraz ludzie po prostu zupełnym przypadkiem dowiedzieli się o jej istnieniu. Ar! - zawołałam smoka. - Załatw paru i wracaj jak najszybciej, my będziemy ukrywać się w lesie!
Smok posłusznie poszedł szerzyć swoje małe piekło, a ja, nim facet zdołał w ogóle zaprotestować, zmieniłam się w klacz, zarzuciwszy łbem wrzuciłam go sobie na grzbiet i czmychnęliśmy z powrotem w las, tym razem w kierunku nocosfery. Chciałam sprawdzić, czy Hetaver dobrze się miewa... Amon bardzo niezadowolony bił mnie pięścią w bok, czym mnie mocno wkurzył, więc stanęłam dęba i cały balast ze mnie zleciał.
- Co ty odpierdalasz! - wydarł się na mnie.
- Ratuję ci życie, durniu - wyjaśniłam spokojnym jak na tą sytuację głosem. Zarzuciłam grzywą. - Nie przedstawiłam się w końcu. Jestem Kamaiji. Pokażesz mi to jajo?
Blondyn pokazał mi swoje znalezisko, a ja uśmiechnęłam się. Nie musiałam nawet chwili się zastanawiać.
- Zgadza się... To smocze jajo - jakoś dziwnie rozjaśnił mi się dzień. - Musisz go chronić. To, co się z niego wykluje, będzie twoim wiernym kompanem do końca życia, jak go dobrze wychowasz.
Amon zdawał się być mocno roztargniony i nie ogarniał wszystkiego na bieżąco, więc stanęłam do niego bokiem i zaprosiłam na grzbiet.
- Wsiadaj, jeśli chcesz być jednym z Hodowców. Wybór teraz należy do ciebie, czy chcesz walczyć za wyspę z własnym smokiem u boku, czy doprowadzić do jej zagłady razem z tymi chciwymi gnojami.
<Amon?>
Smok posłusznie poszedł szerzyć swoje małe piekło, a ja, nim facet zdołał w ogóle zaprotestować, zmieniłam się w klacz, zarzuciwszy łbem wrzuciłam go sobie na grzbiet i czmychnęliśmy z powrotem w las, tym razem w kierunku nocosfery. Chciałam sprawdzić, czy Hetaver dobrze się miewa... Amon bardzo niezadowolony bił mnie pięścią w bok, czym mnie mocno wkurzył, więc stanęłam dęba i cały balast ze mnie zleciał.
- Co ty odpierdalasz! - wydarł się na mnie.
- Ratuję ci życie, durniu - wyjaśniłam spokojnym jak na tą sytuację głosem. Zarzuciłam grzywą. - Nie przedstawiłam się w końcu. Jestem Kamaiji. Pokażesz mi to jajo?
Blondyn pokazał mi swoje znalezisko, a ja uśmiechnęłam się. Nie musiałam nawet chwili się zastanawiać.
- Zgadza się... To smocze jajo - jakoś dziwnie rozjaśnił mi się dzień. - Musisz go chronić. To, co się z niego wykluje, będzie twoim wiernym kompanem do końca życia, jak go dobrze wychowasz.
Amon zdawał się być mocno roztargniony i nie ogarniał wszystkiego na bieżąco, więc stanęłam do niego bokiem i zaprosiłam na grzbiet.
- Wsiadaj, jeśli chcesz być jednym z Hodowców. Wybór teraz należy do ciebie, czy chcesz walczyć za wyspę z własnym smokiem u boku, czy doprowadzić do jej zagłady razem z tymi chciwymi gnojami.
<Amon?>
RP: Amon do Kamaiji
Otrzepałem płaszcz z kurzu. Nie wiedziałem w tym momencie czy już umarłem, czy jeszcze żyje. Jeżeli to był smok, to był to najstraszniejszy jakiego chyba w życiu spotkam. Do tego pięknie to uzupełniła puma przemieniająca się w człowieka i mówiąca, że nic mi nie zrobi. "Pięknie". Prychnąłem.
- Nazywam się Amon - odpowiedziałem po chwili namysłu, warząc dokładnie słowa. - Mój okręt, którym płynąłem chyba na inną wyspę niż ta, rozbił się o skały, całkiem niedaleko od brzegu - po chwili wziąłem trochę głębszy oddech i przez zęby dodałem. - To co mam w torbie to moja sprawa, ale jak musisz wiedzieć, to żywność, opatrunki i jakieś jajo... - w głowie znów dodałem: "Oby nie smocze". - W sumie, sama oceń, skoro jesteś 'Hodowcą'... bo to, co zabiłem, raczej nimi nie było.
- Nazywam się Amon - odpowiedziałem po chwili namysłu, warząc dokładnie słowa. - Mój okręt, którym płynąłem chyba na inną wyspę niż ta, rozbił się o skały, całkiem niedaleko od brzegu - po chwili wziąłem trochę głębszy oddech i przez zęby dodałem. - To co mam w torbie to moja sprawa, ale jak musisz wiedzieć, to żywność, opatrunki i jakieś jajo... - w głowie znów dodałem: "Oby nie smocze". - W sumie, sama oceń, skoro jesteś 'Hodowcą'... bo to, co zabiłem, raczej nimi nie było.
Gdy usłyszałem z oddali karabin i ciężkie dyszenie smoka Kamaiji, prędko i prawie bezmyślnie zapytałem:
- Co tu się do kurwy nędzy odpierdala? Zostaję poszukiwaczem przygód, ale nie sądziłem, że moją pierwszą przygodą będzie walka o życie i spotkanie... spotkanie smoków!
Usiadłem i zacząłem przeglądać torbę zwiadowcy. Znalazłem to czego szukałem prawie od razu. Postawiłem jajo na ziemi i usiadłem obok niego. Z torby poza tym wyciągnąłem jednego papierosa, ale zauważyłem, że nieszczelny baniak zamoczył całą ich papierową paczkę. Kurwa... - zakląłem pod nosem. - To nie jest mój najlepszy dzień.
Usiadłem i zacząłem przeglądać torbę zwiadowcy. Znalazłem to czego szukałem prawie od razu. Postawiłem jajo na ziemi i usiadłem obok niego. Z torby poza tym wyciągnąłem jednego papierosa, ale zauważyłem, że nieszczelny baniak zamoczył całą ich papierową paczkę. Kurwa... - zakląłem pod nosem. - To nie jest mój najlepszy dzień.
<Kamaiji?>
RP: Kamaiji do Amona
Nie byłam w stanie powstrzymać tego całego harmidru. Arbelial miotał czarami jak tylko mógł, wszędzie fruwały jego demony mordujące intruzów, a ludziom objawiały się personifikacje ich najcięższych grzechów. Wreszcie stwierdziłam, że to wszystko nie ma sensu i polecieliśmy nad ignisferą najszybszym skrótem do sfery cienia, gdzie chcieliśmy znaleźć schronienie wśród gęstwiny.
Smok wylądował w miejscu, gdzie jeszcze dało się przedrzeć przez posplatane ze sobą gałęzie wysuszonych drzew, po czym otrzepał się z badyli i złożył skrzydła. Dałam odpocząć jego plecom używając wreszcie własnych nóg do poruszania się po świecie i poszliśmy wgłąb przemierzonego przeze mnie wzdłuż i w szerz lasu umbrasfery. Kilka minut szliśmy w ciszy, aż nagle w oddali usłyszałam trzy strzały. Kolejni idioci mordują smoki? W dodatku cieniste, te najcichsze i chyba najwspanialsze rozumne istoty... Aż mi się gardło ścisnęło.
- Ar, leć zobacz co tam się dzieje z góry - popędziłam bestię, a ten posłusznie wzbił się sam w powietrze. Ja jako szara wiewiórka pobiegłam w stronę oddanych strzałów.
Na miejscu zastałam zdziwienie. Jeden człowiek leżał bez głowy, a drugi miał trzy kule w piersi... Moje rozkminy z tym związane miały już pójść w najdziwniejszych kierunkach, typu cienisty smok Rambo paraduje z pistoletem i zabija ludzi, ale w porę wyczułam świeże ślady. Ponieważ ową scenę napotkałam na brzegu lasu, była tutaj niezła widoczność, a w dali paradowali jeszcze inni intruzi, dlatego zapewne sprawca tego wydarzenia musiał po prostu uciec. Na moje analizy odpowiedział ryk Arbeliala, który chciał mnie o czymś chyba poinformować...
Na wszelki wypadek objawiłam się w postaci czarnej pumy, gdyby miało to być jakieś zagrożenie, ale zamiast tego czort przyniósł mi za fraki młodego długowłosego mężczyznę ze sporym pakunkiem przy sobie. Przed chwilą jeszcze najeżona, teraz bardziej czujna, rozejrzałam się i w końcu przyjrzałam nowej osobie.
- Kim jesteś? - spytałam go. - Co masz przy sobie? Nie bój się mnie, jestem tylko Hodowcą, a ten smok należy do mnie - fuknęłam na Arbela. - Puszczaj go i daj mu mówić!
Dla komfortu rozmówcy stałam się na jego oczach człowiekiem.
<Amon?>
Smok wylądował w miejscu, gdzie jeszcze dało się przedrzeć przez posplatane ze sobą gałęzie wysuszonych drzew, po czym otrzepał się z badyli i złożył skrzydła. Dałam odpocząć jego plecom używając wreszcie własnych nóg do poruszania się po świecie i poszliśmy wgłąb przemierzonego przeze mnie wzdłuż i w szerz lasu umbrasfery. Kilka minut szliśmy w ciszy, aż nagle w oddali usłyszałam trzy strzały. Kolejni idioci mordują smoki? W dodatku cieniste, te najcichsze i chyba najwspanialsze rozumne istoty... Aż mi się gardło ścisnęło.
- Ar, leć zobacz co tam się dzieje z góry - popędziłam bestię, a ten posłusznie wzbił się sam w powietrze. Ja jako szara wiewiórka pobiegłam w stronę oddanych strzałów.
Na miejscu zastałam zdziwienie. Jeden człowiek leżał bez głowy, a drugi miał trzy kule w piersi... Moje rozkminy z tym związane miały już pójść w najdziwniejszych kierunkach, typu cienisty smok Rambo paraduje z pistoletem i zabija ludzi, ale w porę wyczułam świeże ślady. Ponieważ ową scenę napotkałam na brzegu lasu, była tutaj niezła widoczność, a w dali paradowali jeszcze inni intruzi, dlatego zapewne sprawca tego wydarzenia musiał po prostu uciec. Na moje analizy odpowiedział ryk Arbeliala, który chciał mnie o czymś chyba poinformować...
Na wszelki wypadek objawiłam się w postaci czarnej pumy, gdyby miało to być jakieś zagrożenie, ale zamiast tego czort przyniósł mi za fraki młodego długowłosego mężczyznę ze sporym pakunkiem przy sobie. Przed chwilą jeszcze najeżona, teraz bardziej czujna, rozejrzałam się i w końcu przyjrzałam nowej osobie.
- Kim jesteś? - spytałam go. - Co masz przy sobie? Nie bój się mnie, jestem tylko Hodowcą, a ten smok należy do mnie - fuknęłam na Arbela. - Puszczaj go i daj mu mówić!
Dla komfortu rozmówcy stałam się na jego oczach człowiekiem.
<Amon?>
Od Amona: jak odnalazłem jajo...
Wędrując od plaży przez las, usłyszałem strzały karabinków i dziwny wrzask stworzenia, którego w życiu nie widziałem, a tym bardziej słyszałem. Biegłem wgłąb lasu w trosce o własne bezpieczeństwo, a zarazem z czystej ciekawości, co się dzieje na tej odludnej wyspie, na której się rozbiłem. Zakpiłem sobie w myślach: "Kiepsko, gdyby moja podróż właśnie teraz się skończyła...".
Dotarłem na polanę, ale słysząc kolejny strzał wślizgnąłem się w krzak przy drzewie i wychyliłem się delikatnie, by zbadać otoczenie. To co zobaczyłem, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Właśnie raniony smok odgryzł głowę jakiemuś strzelcowi, a inny panicznie uciekał w moim kierunku. Smok nie widząc zagrożenia odleciał, ale ja znalazłem się w gorszej sytuacji niż latające monstrum. Koleś miał w ręku pistolet, najpewniej z ostrą amunicją, i biegł w moim kierunku!
Obmyślając w panice strategie szybkiego obezwładnienia potencjalnego przeciwnika, napiąłem wszystkie mięśnie, by być gotowy do skoku.
"Teraz!" - krzyknąłem w myślach.
Skoczyłem prosto w mężczyznę, który z tej odległości wyglądał jak zwiadowca. Torba zsunęła mu się z ramienia, a wystraszony pociągnął za spust. Miałem szczęście, pocisk poszybował w drzewo za mną. Czułem jak krew wrze we mnie, mogłem właśnie umrzeć, ale nie mogę o tym myśleć.
Mój pęd wystarczył, by go powalić i wyrwać mu pistolet. Przygwoździłem go do ziemi i podniosłem się celując w niego. "Boże, w życiu nie miałem broni palnej w rękach, tylko wiatrówkę ojca...". Zestresowany trzymałem pistolet w kierunku przeciwnika. Zaczął krzyczeć.
"Tego mi brakowało..." - bez serca, jak maszyna, pociągnąłem za spust trzy razy i wyrzuciłem broń. - "I tak nie umiałbym nawet tego przeładować".
Usiadłem... próbowałem się pozbierać mentalnie do kupy... Nigdy nie zabiłem człowieka i nie sądziłem, że kiedykolwiek zrobię to stojąc twarzą w twarz z nim. Prawie zwymiotowałem, gdy kolejne strzały uprzytomniły mnie, że siedzę na widoku i jestem teraz łatwym celem. Spojrzałem na torbę, z której wytoczyło się duże jajo. "Jeżeli to był smok, a nie halucynacja z odwodnienia, to to musi być jego jajo..." Nie chciałem nawet o tym myśleć... Bałem się, że to może być prawda. "A co jak mnie zje, gdy urośnie?" Z drugiej strony nie miałem serca go zostawić na pastwę tych... "obcych"... zgarnąłem torbę, w której były podstawowe opatrunki i jakaś żywność na dzień lub dwa. Nawet znalazł się nóż. "Może jakoś przeżyję?"
Dotarłem na polanę, ale słysząc kolejny strzał wślizgnąłem się w krzak przy drzewie i wychyliłem się delikatnie, by zbadać otoczenie. To co zobaczyłem, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Właśnie raniony smok odgryzł głowę jakiemuś strzelcowi, a inny panicznie uciekał w moim kierunku. Smok nie widząc zagrożenia odleciał, ale ja znalazłem się w gorszej sytuacji niż latające monstrum. Koleś miał w ręku pistolet, najpewniej z ostrą amunicją, i biegł w moim kierunku!
Obmyślając w panice strategie szybkiego obezwładnienia potencjalnego przeciwnika, napiąłem wszystkie mięśnie, by być gotowy do skoku.
"Teraz!" - krzyknąłem w myślach.
Skoczyłem prosto w mężczyznę, który z tej odległości wyglądał jak zwiadowca. Torba zsunęła mu się z ramienia, a wystraszony pociągnął za spust. Miałem szczęście, pocisk poszybował w drzewo za mną. Czułem jak krew wrze we mnie, mogłem właśnie umrzeć, ale nie mogę o tym myśleć.
Mój pęd wystarczył, by go powalić i wyrwać mu pistolet. Przygwoździłem go do ziemi i podniosłem się celując w niego. "Boże, w życiu nie miałem broni palnej w rękach, tylko wiatrówkę ojca...". Zestresowany trzymałem pistolet w kierunku przeciwnika. Zaczął krzyczeć.
"Tego mi brakowało..." - bez serca, jak maszyna, pociągnąłem za spust trzy razy i wyrzuciłem broń. - "I tak nie umiałbym nawet tego przeładować".
Usiadłem... próbowałem się pozbierać mentalnie do kupy... Nigdy nie zabiłem człowieka i nie sądziłem, że kiedykolwiek zrobię to stojąc twarzą w twarz z nim. Prawie zwymiotowałem, gdy kolejne strzały uprzytomniły mnie, że siedzę na widoku i jestem teraz łatwym celem. Spojrzałem na torbę, z której wytoczyło się duże jajo. "Jeżeli to był smok, a nie halucynacja z odwodnienia, to to musi być jego jajo..." Nie chciałem nawet o tym myśleć... Bałem się, że to może być prawda. "A co jak mnie zje, gdy urośnie?" Z drugiej strony nie miałem serca go zostawić na pastwę tych... "obcych"... zgarnąłem torbę, w której były podstawowe opatrunki i jakaś żywność na dzień lub dwa. Nawet znalazł się nóż. "Może jakoś przeżyję?"
poniedziałek, 1 sierpnia 2016
Intruzi!
Znowu podobna sytuacja co ostatnio. Tym razem Arbelial sam do mnie przyleciał z nowymi dziurami w błonach, ale nie wygryzionymi przez niego, lecz opalonymi jak po kulach. Był wściekły i machał skrzydłami jak szalony, młucąc przy tym kopytami o skałę. Podbiegłam do niego, pociągnęłam za brodę i wtuliłam w siebie jego ogromny pysk, by go uspokoić.
- Co takiego ci się stało? - zmartwiłam się, lecz nagle usłyszałam głosy w oddali. Kolejni ludzie łasi na pieniądze?!
Popędziłam smoka i wskoczyłam w biegu na jego kark, wzbiliśmy się wysoko w powietrze i ruszyliśmy wprost nad ocean. Rozejrzałam się i dostrzegłam na brzegu aquasfery intruzów. Było ich więcej niż ostatnio przy sytuacji z rybakami, no i to nie rybacy tym razem złożyli nam wizytę... Sądząc po barwach, był to okręt wojskowy, który towarzyszył jakiejś ekipie odkrywców na mniejszym statku. Jak mi krew przepłynęła w żyłach z wściekłości...
Na pełnej prędkości ruszyliśmy w ich stronę. Ar w locie wezwał demony, które zmaterializowały się z ognia, jaki puścił pyskiem. Miały potworne gęby i zniekształcone gargulcze ciała, które unosiły różnych rozmiarów skrzydła, zależnie od konkretnego wytworu, a była ich cała horda. Smok posłał je wszystkie na stracenie, nakazując im atakować wojskowych. Długo nie trwało ich pół materialne istnienie, ponieważ strzały karabinów rozniosły je w popiół nim którykolwiek zdołał podlecieć na tyle blisko, by dokonać krzywdy. Ale to nie koniec... O to właśnie chodziło. Teraz demony były samym pyłem, który dostał się żołnierzom do płuc i rozerwały co poniektórych od środka, pozostałych trafionych opętały, by zabijali swoich.
Na plaży stali trzej odkrywcy z obstawą w postaci dziesięciu uzbrojonych ludzi, a wszyscy nie mogli dowierzać w to, co aktualnie się działo, a dział się srogi rozpierdziel. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jako zabójca lubiłam widzieć pozytywne efekty swojej pracy. Kiedy największy sajgon się skończył, zlecieliśmy do trzynastoosobowej grupki w dole. Arbelial wylądował twardo, aż oparł się jedną parą skrzydeł o piach, za to ja zeszłam z niego wdzięcznie i zmierzyłam te parszywe stworzenia wzrokiem mordercy. Wycelowali we mnie, lecz Ar szybko użył czaru opętania i nakazał im jedynie słuchać oraz odpowiadać na pytania. Kałachy poupadały na grunt.
- Kto wam powiedział o istnieniu wyspy? - spytałam hardo. Nie musiałam pytać, po co tu przyszli.
- Rybacy - odpowiedzieli wszyscy chórem.
Dokładnie tak, jak myślałam... Kazałam smoku przerwać działanie zaklęcia i pozwoliłam mu odpocząć od magii na ten moment. Jeden z odkrywców popuścił w gacie i aż śmiesznie mi się na niego patrzyło z taką powagą na twarzy... Nikt teraz kompletnie nie wiedział o co chodzi, więc wygłosiłam litanię.
- Zapewne dowiedzieliście się od pewnych rybaków, że jest to dosyć niebezpieczna wyspa. Jest to prawda z jednej strony, a z drugiej... totalna bzdura - w trakcie mówienia chodziłam w tą i z powrotem trzymając ręce splecione z tyłu. - Jeśli myślicie, że dowiecie się o niej cokolwiek więcej poza tym, że żyją tu smoki, to mylicie się - stanęłam i spojrzałam wprost na nich. - Nic tu po was. Nie macie prawa wtrącać się na te tereny. Należą one do mnie i innych jej mieszkańców, a w szczególności do smoków we własnej osobie. Wycofajcie wojska i zabierzcie stąd odkrywców, dobrze wam radzę. Inaczej... widzieliście co się stanie, gdy będzie inaczej. Przekażcie to swoim wodzom.
Zdezorientowani intruzi nie wiedzieli co zrobić w pierwszej chwili, lecz jedyny odważny postanowił się odezwać.
- Przybyliśmy tu po to, by zbadać tą wyspę - wytłumaczył się śmiałek, odkrywca. - Ponoć jest tu wiele nieodkrytych gatunków, które chcielibyśmy sprawdzić. Sam fakt istnienia tego miejsca jest dla nas niesamowity!
Uniosłam brew.
- I dlatego sprowadzacie tutaj cały okręt wojenny?
Nastało chwilowe milczenie i konsternacja.
- To... dla bezpieczeństwa.
Prychnęłam na nich i poklepałam swojego smoka po pysku.
- Widzisz tu jakieś niebezpieczeństwo, Arbiś? - spytałam go. Smok tylko zamruczał i wzruszył ramionami, negując. - Arbelial twierdzi, że nic tu niebezpiecznego nie ma dla tych, którzy potrafią się tu odnaleźć. Turkhruzjan nie jest dla każdego, a na pewno nie dla bandy idiotów, którzy myślą, że każde miejsce na ziemi musi być przejęte przez nich, obwąchane i oznaczone od góry do dołu, jak banda śmietnikowych psów. Nic tu nie znajdziecie. Odejdźcie natychmiast nim przekonam swojego smoka do kolejnego ataku.
Następnego dnia obudziłam się dosyć późno. Wyszłam na spacer i ujrzałam coś strasznego...
Wszędzie byli ludzie. Helikoptery śmigały po niebie, tereny były oblegane przez badaczy, raz po raz szczękały karabiny, a nawet padały strzały, którym towarzyszyły ryki smoków. Oniemiała z przerażenia padłam na kolana i wydałam z siebie jedynie żałosny krzyk... Co się dzieje?!
- Co takiego ci się stało? - zmartwiłam się, lecz nagle usłyszałam głosy w oddali. Kolejni ludzie łasi na pieniądze?!
Popędziłam smoka i wskoczyłam w biegu na jego kark, wzbiliśmy się wysoko w powietrze i ruszyliśmy wprost nad ocean. Rozejrzałam się i dostrzegłam na brzegu aquasfery intruzów. Było ich więcej niż ostatnio przy sytuacji z rybakami, no i to nie rybacy tym razem złożyli nam wizytę... Sądząc po barwach, był to okręt wojskowy, który towarzyszył jakiejś ekipie odkrywców na mniejszym statku. Jak mi krew przepłynęła w żyłach z wściekłości...
Na pełnej prędkości ruszyliśmy w ich stronę. Ar w locie wezwał demony, które zmaterializowały się z ognia, jaki puścił pyskiem. Miały potworne gęby i zniekształcone gargulcze ciała, które unosiły różnych rozmiarów skrzydła, zależnie od konkretnego wytworu, a była ich cała horda. Smok posłał je wszystkie na stracenie, nakazując im atakować wojskowych. Długo nie trwało ich pół materialne istnienie, ponieważ strzały karabinów rozniosły je w popiół nim którykolwiek zdołał podlecieć na tyle blisko, by dokonać krzywdy. Ale to nie koniec... O to właśnie chodziło. Teraz demony były samym pyłem, który dostał się żołnierzom do płuc i rozerwały co poniektórych od środka, pozostałych trafionych opętały, by zabijali swoich.
Na plaży stali trzej odkrywcy z obstawą w postaci dziesięciu uzbrojonych ludzi, a wszyscy nie mogli dowierzać w to, co aktualnie się działo, a dział się srogi rozpierdziel. Uśmiechnęłam się pod nosem. Jako zabójca lubiłam widzieć pozytywne efekty swojej pracy. Kiedy największy sajgon się skończył, zlecieliśmy do trzynastoosobowej grupki w dole. Arbelial wylądował twardo, aż oparł się jedną parą skrzydeł o piach, za to ja zeszłam z niego wdzięcznie i zmierzyłam te parszywe stworzenia wzrokiem mordercy. Wycelowali we mnie, lecz Ar szybko użył czaru opętania i nakazał im jedynie słuchać oraz odpowiadać na pytania. Kałachy poupadały na grunt.
- Kto wam powiedział o istnieniu wyspy? - spytałam hardo. Nie musiałam pytać, po co tu przyszli.
- Rybacy - odpowiedzieli wszyscy chórem.
Dokładnie tak, jak myślałam... Kazałam smoku przerwać działanie zaklęcia i pozwoliłam mu odpocząć od magii na ten moment. Jeden z odkrywców popuścił w gacie i aż śmiesznie mi się na niego patrzyło z taką powagą na twarzy... Nikt teraz kompletnie nie wiedział o co chodzi, więc wygłosiłam litanię.
- Zapewne dowiedzieliście się od pewnych rybaków, że jest to dosyć niebezpieczna wyspa. Jest to prawda z jednej strony, a z drugiej... totalna bzdura - w trakcie mówienia chodziłam w tą i z powrotem trzymając ręce splecione z tyłu. - Jeśli myślicie, że dowiecie się o niej cokolwiek więcej poza tym, że żyją tu smoki, to mylicie się - stanęłam i spojrzałam wprost na nich. - Nic tu po was. Nie macie prawa wtrącać się na te tereny. Należą one do mnie i innych jej mieszkańców, a w szczególności do smoków we własnej osobie. Wycofajcie wojska i zabierzcie stąd odkrywców, dobrze wam radzę. Inaczej... widzieliście co się stanie, gdy będzie inaczej. Przekażcie to swoim wodzom.
Zdezorientowani intruzi nie wiedzieli co zrobić w pierwszej chwili, lecz jedyny odważny postanowił się odezwać.
- Przybyliśmy tu po to, by zbadać tą wyspę - wytłumaczył się śmiałek, odkrywca. - Ponoć jest tu wiele nieodkrytych gatunków, które chcielibyśmy sprawdzić. Sam fakt istnienia tego miejsca jest dla nas niesamowity!
Uniosłam brew.
- I dlatego sprowadzacie tutaj cały okręt wojenny?
Nastało chwilowe milczenie i konsternacja.
- To... dla bezpieczeństwa.
Prychnęłam na nich i poklepałam swojego smoka po pysku.
- Widzisz tu jakieś niebezpieczeństwo, Arbiś? - spytałam go. Smok tylko zamruczał i wzruszył ramionami, negując. - Arbelial twierdzi, że nic tu niebezpiecznego nie ma dla tych, którzy potrafią się tu odnaleźć. Turkhruzjan nie jest dla każdego, a na pewno nie dla bandy idiotów, którzy myślą, że każde miejsce na ziemi musi być przejęte przez nich, obwąchane i oznaczone od góry do dołu, jak banda śmietnikowych psów. Nic tu nie znajdziecie. Odejdźcie natychmiast nim przekonam swojego smoka do kolejnego ataku.
Następnego dnia obudziłam się dosyć późno. Wyszłam na spacer i ujrzałam coś strasznego...
Wszędzie byli ludzie. Helikoptery śmigały po niebie, tereny były oblegane przez badaczy, raz po raz szczękały karabiny, a nawet padały strzały, którym towarzyszyły ryki smoków. Oniemiała z przerażenia padłam na kolana i wydałam z siebie jedynie żałosny krzyk... Co się dzieje?!
W skrócie.
Stało się. Przypłynęło wojsko i badacze oraz odkrywcy. Smoki zamieszkałe na Turkhruzjanie są zagrożone, niektóre porywane, inne zabijane tylko dlatego, że chroniły własnych dzieci i pobratymców.
Zostaną niedługo przydzielone zadania, co każdy ma robić. Miejcie się wszyscy w gotowości, szkolcie smoki... Jest zbyt poważnie na pogawędki.
Kamaiji
Nowy Hodowca - Amon
Imię: Amon B. Raven
Płeć: Mężczyzna
Wiek: 21
Rasa: Człowiek
Charakter: Wysoki, złośliwy, kpiący z życia i wszelkich zagrożeń blondyn. Kipiał od małego nienawiścią do kolorowych minstreli czy baśniowych powieści z "happy end'em". Wolał zawsze trzymać się na uboczu i doskonalić swoje umiejętności w posługiwaniu się bronią sieczną oraz zajmować zielarstwem w kierunku trucizn, którymi tępił ulubione zwierzęta dzieci z sąsiedztwa. Mimo całego okrucieństwa, którego uwielbiał dokonywać w życiu, stać go jednak było na ciepły uśmiech i przyjacielską radę... która czasem nie do końca pocieszała, ale pomagała przetrwać kolejny dzień. Gdy dorósł, uciekł z rodzinnej wioski, by pozostać poszukiwaczem przygód, aż nagle...
Profesja: nauczyciel fechtunku, alchemik
Gildia: Ignipugnatoria, nowicjusz
Poziom: 1
Doświadczenie: 0/100
Historia: Amon pragnął od małego spokojnego życia w zaciszu domowym z rodziną. Niestety, starszy brat i jego przyjaciele skutecznie mu to uniemożliwiali strasznie znęcając się nad nim. W późniejszym etapie życia spowodowało to u niego życie na uboczu całego społeczeństwa, a krzywda i ból innych zaczęły go cieszyć. Nigdy nie miał przyjaciół, gdyż wszyscy się od niego odsuwali przez jego maniakalne zainteresowanie truciznami i fechtunkiem, ale gdy coś się poważnego działo, albo niepotrzebna krzywda osoby trzeciej, pojawiał się z pomocą, przez co w pewnym momencie ludzie przestali go traktować jak "dziwaka". W wieku 20 lat postanowił otruć brata, który nigdy mu nie odpuszczał przez całe życie i uciec z domu. Niestety, trucizna nie zadziałała, a ucieczka została udaremniona przez wiejską milicję. Po dniu siedzenia w areszcie i namowie strażnika, który pomógł mu uciec, opuścił rodzinną wieś i poprzysiągł sobie, że nigdy nie wróci do tego miejsca. Strażnik obiecał mu nowy ląd, którego jeszcze nikt nie zna, poza mieszkańcami tej wyspy. Tam Amon miał rozpocząć swoją wędrówkę jako poszukiwacz przygód. Przepłynął morze wraz z okrętem handlowym, który próbował przebrnąć sztorm. Niestety, okręt rozbił się na skale w pobliżu nieznanej mu wyspy, a cała załoga umarła. Gdy się ocknął o świcie, spojrzał w kierunku drzew i powiedział: "A więc nie ma nawet odwrotu. Tego właśnie chciałeś, Amon."
Statystyki:
- siła [7]
- zwinność [7]
- szybkość [7]
- witalność [9]
- wytrzymałość [8]
- magia [6]
- odporność magiczna [6]
Smoki: Kirmathana
Towarzysze: brak
Przedmioty: czerwony kwiat Mondiris (x2), niebieski kwiat Mondiris, oko żaby (2x), ślina ropuchy, liść płonącego krzewu (10x)
RP: Olira do Kamaiji
Gdy zobaczyłam co się stało, to prawie popuściłam ze szczęścia. Moja smoczyca w końcu znalazła partnera i do tego złożyła jajo. Zaczęłam skakać wokół Kamaiji jak jakiś psychol i się śmiać.
- Olira, ogarnij się - powiedziała Kamaiji, choć ona też była w niebo wzięta z tego powodu, że Arbelial wreszcie znalazł smoczycę. Gdy się ogarnęłam, zaczęłam się zastanawiać co wyjdzie z takiej mieszanki jakim jest smok piekła i smoczyca tęczy.
- Kamaiji? Jak myślisz, co z tego wyjdzie?
- Wkrótce zobaczymy.
Zostaliśmy w Irisferze przez kilka dni, gdy pewnego dnia z samego rana usłyszałyśmy przeciągły ryk. Pobiegłyśmy do legowiska Astry i okazało się, że smoczątko się wykluwa. Zaczęłam tańczyć taniec szczęścia. Gdy całe wyszło z jaja, chyba się zesrałam z radochy. Było małe, miało na sobie różne kolorowe ciapki i duże skrzydła. Do tego miało 3 pary oczu.
- Chyba odkryliśmy nową rasę - powiedziałam.
- Hm... Jakby go tu nazwać? To chłopiec.
<Kamaiji?>
RP Kier: wykonywanie prac
Tawerna Irisvati:
Jak co wieczór, zagrałam koncert na lutni. Publiczność była tak zachwycona, że niemal popuścili w gacie ze szczęścia i od piwa. Gdyby tak było rzeczywiście, byłoby całkiem zabawnie... Po skończonym koncercie, napiłam się browara z kufla i zaczęłam żąglować talerzami, które dał mi łaskawie barman mówiąc: "Tylko nie potłucz, bo to ostatnie talerze w kuchni. Całą resztę już zbiłaś". Trudno, stwierdziłam. Najwyżej użyją plastikowych.
Po pobiciu czterech talerzy, za co barman prawie urwał mi łeb, zaczęłam robić upita dziwne akrobacje na stole oraz tańczyć, przez co przyłączyła się do mnie połowa tawerny. Do białego rana ogarniałam swoją pracę (czyt. tańczenie i zabawianie ludzi poprzez granie), po czym wróciłam do domu, dałam Hevie jeść, po czym poszłam spać.
(15pkt. doświadczenia)
Zbieracz:
Kiedy wstałam (o 17), poleciałam szukać różnych rud, bo były mi akurat potrzebne. Poszłam z buta do Terrasfery i po wielu godzinach podróży totalnie spłukana po wczorajszej imprezie, dotarłam do podnóża jakiejś góry. Później zaczęłam się po niej wspinać, a dzięki niezwykle wysportowanem ciału udało mi się dotrzeć na górę. Gdy już się wdrapałam, znalazłam tam raj dla zbieracza - całe złoże cyny! Wykopałam jej trochę moim podręcznym kilofem, wyskubane grudki schowałam do sakiewki i ruszyłam z powrotem do domu.
(8pkt. doświadczenia)
Odkrywca:
Następnego dnia w południe zaszłam nad morze. Wynajęłam małą łódkę i popłynęłam w głęboką wodę. Po dwóch godzinach wiosłowania na moim kadłubie usiadła dziwna mewa z głową przypominającą lwią, ale nadal z dziobem. Szybko ją naszkicowałam, po czym wydarłam się głośno: "SKRÓCIĆ JĄ O GŁOWĘ!!!" i odleciała. Chyba zrozumiała, co powiedziałam... Powróciłam do domu i zapisałam tego ptaka do swojego odkrywczego dziennika kolejne stworzenie.
(8pkt. doświadczenia)
Łączna suma: 31pkt.
Jak co wieczór, zagrałam koncert na lutni. Publiczność była tak zachwycona, że niemal popuścili w gacie ze szczęścia i od piwa. Gdyby tak było rzeczywiście, byłoby całkiem zabawnie... Po skończonym koncercie, napiłam się browara z kufla i zaczęłam żąglować talerzami, które dał mi łaskawie barman mówiąc: "Tylko nie potłucz, bo to ostatnie talerze w kuchni. Całą resztę już zbiłaś". Trudno, stwierdziłam. Najwyżej użyją plastikowych.
Po pobiciu czterech talerzy, za co barman prawie urwał mi łeb, zaczęłam robić upita dziwne akrobacje na stole oraz tańczyć, przez co przyłączyła się do mnie połowa tawerny. Do białego rana ogarniałam swoją pracę (czyt. tańczenie i zabawianie ludzi poprzez granie), po czym wróciłam do domu, dałam Hevie jeść, po czym poszłam spać.
(15pkt. doświadczenia)
Zbieracz:
Kiedy wstałam (o 17), poleciałam szukać różnych rud, bo były mi akurat potrzebne. Poszłam z buta do Terrasfery i po wielu godzinach podróży totalnie spłukana po wczorajszej imprezie, dotarłam do podnóża jakiejś góry. Później zaczęłam się po niej wspinać, a dzięki niezwykle wysportowanem ciału udało mi się dotrzeć na górę. Gdy już się wdrapałam, znalazłam tam raj dla zbieracza - całe złoże cyny! Wykopałam jej trochę moim podręcznym kilofem, wyskubane grudki schowałam do sakiewki i ruszyłam z powrotem do domu.
(8pkt. doświadczenia)
Odkrywca:
Następnego dnia w południe zaszłam nad morze. Wynajęłam małą łódkę i popłynęłam w głęboką wodę. Po dwóch godzinach wiosłowania na moim kadłubie usiadła dziwna mewa z głową przypominającą lwią, ale nadal z dziobem. Szybko ją naszkicowałam, po czym wydarłam się głośno: "SKRÓCIĆ JĄ O GŁOWĘ!!!" i odleciała. Chyba zrozumiała, co powiedziałam... Powróciłam do domu i zapisałam tego ptaka do swojego odkrywczego dziennika kolejne stworzenie.
(8pkt. doświadczenia)
Łączna suma: 31pkt.
niedziela, 24 lipca 2016
RP: Kamaiji do Oliry
Obudziłyśmy się i słyszałyśmy, że smoki dalej grasują, tym razem na zewnątrz. Astra uczyła Arbeliala jak się bawić "po łagodnemu", a ten chyba nie do końca rozumiał o co jej chodzi (w końcu bez krwi i latających koźlich kończyn nie ma zabawy......). Pokazywała mu smoczą grę w berka, gdzie szturchnięcie ogonem było liczone jako zmianę goniącego. Dlatego smoczyca dotykała pleców swojego kompana swoim futrzastym, kolorowym ogonem i próbowała uciekać, lecz ten patrzył na nią z ukosa jakby to była jakaś czarna magia. Trudno nie było odczytywać z jej pyska zarzenowania i irytacji...
Na śniadanie zjadłyśmy trochę kanapek i poszłyśmy potem na wzgórze Mondiris poobserwować piękne, skittlesowe widoki. W trakcie jednak zauważyłyśmy dziwne zachowanie u smoczycy Oliry... Ciągle szukała jakiegoś miejsca w ziemi, węszyła i drapała. Wyraźnie było widać, że w dolnej części jej brzucha coś urosło. Czyżby...?
- Olira, czy ona przypadkiem nie szuka miejsca do chowu jaja? - spytałam się.
Ona spojrzała na mnie wielce zaskoczona, a z drugiej strony jakby też się tego domyślała.
- Zabierzmy ją do mnie, gdzie ma legowisko - zaproponowała i zaprowadziłyśmy bestie do niej.
Na miejscu Astra natychmiast zwinęła się w kłębek i spięła wszystkie mięśnie. Na miękkim łożysku z kolorowych traw i poduszek z czasem wylądował owalny przedmiot... Smoczyca nie chciała nam tego pokazać w pierwszej chwili, lecz gdy Arbelial podszedł zobaczyć, odsłoniła mu... jajo!
- To niesamowite! - westchęłam półszeptem z wrażenia. - To chyba oznacza, że w Hodowli pojawi się nowa rasa!
- No... To będzie super! - wykrzyknęła radośnie Oli.
- Poczekajmy tylko do wyklucia jaja - uśmiechnęłam się, lecz mina mi delikatnie zrzedła, gdy zdałam sobie z czegoś sprawę. - Tylko że tęcza i piekło nie łączy się ze sobą idealnie... Pisklę będzie miało wadę genetyczną.
- Ale raczej przeżyje jakiś czas?
- Powinno, bo nie jest to sprzeczne połączenie, ale... A zresztą! - machnęłam ręką i uśmiechnęłam się optymistycznie. - Przywitamy nowego smoka w Hodowli!
<Olira?>
Na śniadanie zjadłyśmy trochę kanapek i poszłyśmy potem na wzgórze Mondiris poobserwować piękne, skittlesowe widoki. W trakcie jednak zauważyłyśmy dziwne zachowanie u smoczycy Oliry... Ciągle szukała jakiegoś miejsca w ziemi, węszyła i drapała. Wyraźnie było widać, że w dolnej części jej brzucha coś urosło. Czyżby...?
- Olira, czy ona przypadkiem nie szuka miejsca do chowu jaja? - spytałam się.
Ona spojrzała na mnie wielce zaskoczona, a z drugiej strony jakby też się tego domyślała.
- Zabierzmy ją do mnie, gdzie ma legowisko - zaproponowała i zaprowadziłyśmy bestie do niej.
Na miejscu Astra natychmiast zwinęła się w kłębek i spięła wszystkie mięśnie. Na miękkim łożysku z kolorowych traw i poduszek z czasem wylądował owalny przedmiot... Smoczyca nie chciała nam tego pokazać w pierwszej chwili, lecz gdy Arbelial podszedł zobaczyć, odsłoniła mu... jajo!
- To niesamowite! - westchęłam półszeptem z wrażenia. - To chyba oznacza, że w Hodowli pojawi się nowa rasa!
- No... To będzie super! - wykrzyknęła radośnie Oli.
- Poczekajmy tylko do wyklucia jaja - uśmiechnęłam się, lecz mina mi delikatnie zrzedła, gdy zdałam sobie z czegoś sprawę. - Tylko że tęcza i piekło nie łączy się ze sobą idealnie... Pisklę będzie miało wadę genetyczną.
- Ale raczej przeżyje jakiś czas?
- Powinno, bo nie jest to sprzeczne połączenie, ale... A zresztą! - machnęłam ręką i uśmiechnęłam się optymistycznie. - Przywitamy nowego smoka w Hodowli!
<Olira?>
RP: Olira do Kamaiji
Rano, czyli koło 12, udało nam się pozbierać i poszłyśmy do legowiska smoków, by wyruszyć do Irisfery. Zastałyśmy tam komiczny widok. Arbelial leżał rozpłaszczony na ziemi, a Astra na nim rozwalona jak na kanapie. Zaśmiałyśmy się i smoki leniwie otworzyły oczy, po czym Astra spełzła z Arbeliala, a on mruknął jakby chciał powiedzieć: "mamo, daj mi jeszcze pięć minut, jest poniedziałek". Za jakieś pół godziny udało nam się ruszyć naszych podopiecznych. Widać było, że byli wymęczeni i wiedziałyśmy chyba dlaczego.
- To co, lecimy do mnie? - powiedziałam z uśmiechem, a ona przytaknęła. Wsiadłyśmy na grzbiety naszych smoków i poleciałyśmy. Po kilku godzinach naprawdę szybkiego lotu zobaczyłam w dole mój cukrowy domek i mały ogródek z kwiatami mondiris oraz tęczowymi jagodami. Wylądowałyśmy tuż przed chatką i zeskoczyłyśmy ze smoków.
- Zapraszam do środka - powiedziałam otwierając drzwi. Wewnątrz było słodko i pastelowo. Patrząc po minie Kamaiji było widać, że zaraz zwymiotuje z przesłodzenia. Usiadłyśmy przy małym stoliku w kolorze miętówek i zajadałyśmy ciastka posypane brązowym cukrem oraz piłyśmy herbatę o smaku ciasta z malinami. Pod wieczór poszłyśmy po browar, a później poszłyśmy spać. Smoki coś znowu rozrabiały więc średnio nam się spało, ale no cóż poradzić. Następnego dnia...
<Kamaiji?>
Subskrybuj:
Posty (Atom)