poniedziałek, 22 lutego 2016

Opowiadania z wypraw

Prace Sini:


I zadanie: zagubione smoczątko.

Asbiel przechadzała się po lesie kiedy w pewnym momencie usłyszała płacz małego smoczątka. Bez zastanowienia popędziła w jego stronę… Jak się okazało smoczątko miało na imię Fanti i zgubiła swoich rodziców.
Asbiel nie miała pojęcia co zrobić z płaczącym smoczątkiem. Dlatego właśnie zwróciła się z tym problemem do swojej właścicielki, Sini. Gdy Sini się o tym dowiedziała, podeszła do młodej smoczycy i się z nią przywitała. Smoczątko przyjaźnie trąciło dziewczynę w ramię, a na jej twarzy pojawił się nieznaczny uśmiech. Dziewczyna obmyślając jak by tu odnaleźć rodziców Fanti, nakarmiła oba smoki. Asbiel zjadła swoją porcję na raz, natomiast Fanti dosyć długo próbowała się z nią uporać… Nagle dziewczynę olśniło. Kazała się zaprowadzić w miejsce, w którym smoki się spotkały. Postanowiła przeczesać okolice. Przecież tak mały smok nie mógł daleko odejść - myślała Sini wchodząc na grzbiet Asbiel. Smoczyce i dziewczyna na próżno szukały przez cały dzień… Gdy już miały wracać, strasznie się rozpadało. We trójkę skryły się w najbliższej jaskini, gdzie o dziwo znajdowali się rodzice Fanti. Mała smoczyca nie mogła się uspokoić, taka była szczęśliwa… Zresztą, nie tylko ona. Kiedy emocje już trochę opadły, rodzice Fanti podziękowali Sini i Asbiel, oraz podarowali im jeden z artefaktów. Podsumowując, wszystko dobrze się skończyło, Fanti odnalazła rodziców, a Asbiel i Sini dostały artefakt… Asbiel i jej właścicielka bardzo zadowolone oraz ciekawe co przyniesie następny dzień wróciły do domu.

Opowiadanie nie zawiera wymaganych dialogów, za to opis poszukiwań i spotkania się pojawił, tak samo jak kilka nieznacznych błędów (wersja skorygowana). W zamian za to zadanie od rodziców Fanti Asbiel dostaje artefakt magicae resistentia, a także 13 punktów doświadczenia!



Prace Eranwela:

(brak)



Prace Silmae:

(brak)



Prace Slyboots_Pengui:



II zadanie: wyprawa na wzgórze Mondiris.


(Kaio + Helium)



Legenda:

Zielony – narrator
Szary – Helium
Niebieski – Kaio
Purpurowy – Smok tęczy (stworek)
Czerwony – Strażnik kwiatu Mondiris


Białowłosy chłopiec oswajał smoka w zatoce

Hologram rozbłysnął na skalnej ścianie
Ciąg poleceń i wyjaśnień, tekst w świetlistej powłoce
„Irisfera, dwa przedmioty – zdobądź, wróć – twoje zadanie”
Jakiś klejnot człek wyjmuje, 
Doń hologram absorbuje
I dosiada prędko Kaio
Razem już do celu gnają
Myśli sobie Helium teraz
Czym jest sama Irisfera...
Lenny mistrz mój dał ampułki,
W których zamknął małe kulki
Mówił raz, a ja w to wierzę,
Moc ich przetrwać w atmosferze
każdej jednej mi pozwoli,
Łykam jedną z dobrej woli.
Ale co to, niesłychane
Działanie niespodziewane
Tej pigułki dodatkowe
Słyszę coś w mej głowie, nowe...
głosy zdaje się nie moje,
To są myśli Kaio chyba!
„Ryba, ryba, ryba, ryba...”
Już tęczowe chmury wokół nich się jawią
I jasność rażąca oślepia
Helium i Kaio świetnie się razem bawią
Lecz zadanie ważne czeka
Popatrz Kaio, są tu liczne tęczowe jeziorka
Sprawdźmy pod wodą, jesteś smokiem rzecznym!
Już wskoczyć tam mieli, lecz słyszą głos stworka
Ta woda nie jest miejscem bezpiecznym!
Problemu z pływaniem w tej wodzie nie mamy
Tęczowe smoki, co my tu mieszkamy
Niestety na niskossferowców – was
Woda ta działa jak zabójczy kwas!
Czego szukacie u nas przybysze?
Dwóch takich rzeczy co pierwszy raz słyszę.
Jeden artefakt z tej sfery taki
I kwiat co na wzgórzu rośnie
Potrzebujemy wraz z moim kamratem
Istota tajemnicza inaczej, zabije go – groziła
Chwilę pomyślał. Dobra, cudaki
I skoczył do góry, ryknąwszy radośnie
Dał nura w jezioro i potestatem 
artefakt trzymając, powrócił lada chwila.
Nikomu śmierci nie życzę koledzy
Artefakt to cenny lecz mam dobrą wolę
Muszę was ostrzec, tak dla waszej wiedzy
Kwiat Mondiris rośnie w magicznym kole
Strzeże go strażnik, to bardzo srogi
centaurokształny byt długorogi
I jeśli nie stwierdzi, iż jesteś godzien
To musiałbyś mocą swą równać się z Bogiem
By ci się udało siłą wziąć łup. 
Ja bym się bał...
Co chcesz to rób, 
Lecz namów go lepiej by sam ci go dał.
Inaczej nie tylko twój smok będzie trup.
Podziękowali, pędzą w stronę wzgórza,
Wysokie, lecz w końcu na szczyt dolecieli
I widzą kwiat w kręgu, aurze nadziei
Wygląda ciekawie, ni irys ni róża
Podchodzą powoli bo sobie przypomnieli
Że z kręgiem ostrożnie obchodzić się mieli
Po przekroczeniu granicy jego
Pojawia się postać opisana przez stwora
Powiedzcie prędko, bo chciwość jest chora!
Dlaczego pragniecie kwiatu mojego?
Wiem duchu czcigodny, że tenże kwiat
Jest cenny dla ciebie niczym cały świat
Lecz pomnij na losy smoka i człeka
Wrócimy z pustymi rękami, a czeka
Jego śmierć pewna, mnie kara straszliwa
Nie kieruje nami pobudka chciwa...
Wtem strażnik na głowę chłopca dłoń położył
Ten poczuł że duch ten jego myśli czyta
Po chwili błogosławieństwo nałożył
Przekazał mu kwiat, lecz srodze go pyta:
Nie igraj z tym magiem* niewinny człowieku,
Szkoda mi ciebie w tak młodym wieku...
Powiedz mi chłopcze, nie widzisz co robi?
Niebawem w czeluść mroku cię wgłębi
Z ciemnością obcuje i zło w nim się jawi,
Błogosławieństwo me ciebie nie zbawi.
Zniewolił cię mały, zgubna jego droga,
Niech będzie to dla ciebie przestroga,
Gdy znajdziesz okazję uciekaj ile sił!
Teraz weź ten kwiat i spraw by smok żył!
Mówiąc to strażnik wykonał gest magiczny
Rzucając tym samym czar parapsychiczny
Helium obudził się w jaskini z Kaio
Obok nich leży przeźroczyste jajo
W którym zamknięte są te dwa przedmioty
Co rozwiązują ich wszelkie kłopoty.

*Chodzi o Lenny'ego


Napisanie opowiadania do tego zadania nie było obowiązkowe, dlatego zdumiało nas takie zaangażowanie! Pięknie wierszowane, niesamowita wyobraźnia, Kamaiji aż szczena opadła do samej ziemi! Zdecydowanie za ten wiersz Kaio dostanie za to zadanie 2 razy więcej doświadczenia, wspomniany w wierszu artefakt potestatem i niebieski kwiat Mondiris, a na dodatek rzadki artefakt pasujący do cech Kaio - tempestatis! Gratulujemy talentu poetyckiego!



Zadanie obowiązkowe: tajemniczy stwór.


Wycieńczeni podróżą do Irisfery długo spali.

Chłopcu chyba nie wyszła ona na dobre, czuje się bardzo nietypowo w skrajnie negatywnym sensie. Narysował na skale dziwny znak i odebrał magiczną przesyłkę – jedzenie dla niego i Kaio. Oboje byli głodni, więc od razu przystąpili do konsumpcji. W odpowiedzi wraz z podziękowaniami za owe dary, chłopiec wysłał informacje o swojej niepokojącej chorobie.

Podczas posiłku zaskoczył ich stwór. Uśmiechnął się szyderczo, spoglądając na łupy z wyprawy.

- Ach witaj, to tobie jesteśmy dłużnikami? - zagaił uprzejmie Helium, spoglądając ukradkiem na

jakiś talizman, po czym zakasłał chorobliwie.

- Tak! Gdyby nie ja, smok dawno umrzeć! - syknął gapiąc się na kwiat Mondiris.

- Jesteśmy ci wdzięczni. Zabierz więc co ci należne – odpowiedział chłopiec podając stworowi
pożądane przedmioty. Ten wyrwał je chciwie z jego rąk i oblizał się, po czym bez słowa odwrócił
się i udał w przeciwnym kierunku.
- Dziękujemy...! - dodał jeszcze Helium na odchodne.

Opowiadanie dotarło w terminie wykonania, smok traci niebieski kwiat Mondiris oraz artefakt potestatem, za to w nagrodę za wyrobienie się w czasie dostanie 10 punktów doświadczenia!



Prace Persii:


I zadanie: zagubione smoczątko.

Wśród szczątków i pozostałości po stworzeniach, które miały tą "radość" spotkać smoki z Moriasfery, dało się słyszeć głuchy gruchot kości. Czerwony piach niczym plastelina odbijał ślady stóp i tych gadzich, i tych moich. Z powodzeniem ukryłam się za mocno zdeformowanym krzakiem cierni (brak liści spowodowany był wyschnięciem rośliny na amen) i próbowałam dojrzeć w tej nieprzyjemnej ciemności Sabbe. Rzadko odwiedzaliśmy miejsce skąd pochodzi jego rasa, gdyż wiązało się to z niebezpieczeństwem. Słyszałam pogłoski jakoby matki kostusze, które utraciły własne dzieci, zabijały na tym terenie napotkane i zagubione smoczątka, po czym używając zaklęcia wskrzeszenia wmawiały sobie iż ożywiły własne rodzone dzieci. Z ulgą odetchnęłam kiedy Sabbe goniąc za własnym, małym ogonem przewraca się i turla po piaskowej nawierzchni. Co chwilę próbował swojej nowej, magicznej umiejętności - oddechu śmierci. Z jego paszczy sączyła się trucizna, smoki kostusze rzadko zionęły swym charakterystycznym zielonym ogniem. Próbował wydać z siebie czar, jednak słabo mu to wychodziło, a na piach kapał obficie jad. Tuż przed nim, między czaszką jakiegoś konia a sporym popękanym kamieniem, zauważyłam ruch. Moje niebieskie oczy wyłapały szybko jasnoniebieską skórę postaci.
- Sabbe - odwarknęłam, mówiąc proste zdanie po smoczemu i informując go o tym, że tu ktoś jest.
Zalany własną śliną smok, zaczął się otrzepywać, przez co musiałam zakryć twarz znajdującym się w pobliżu płaskim kamieniem. Sabbe stanął na dwóch łapach i zaryczał głośno potrząsając dziko pyskiem. Nieznajomym okazał się inny młody smok. Zaciekawiony wyszedł z własnej kryjówki i podreptał na czworaka bliżej smoka śmierci. Był jakieś dwa razy mniejszy od niego, a pokryta łuskami skóra lśniła w przebłysku bordowego słońca na kolor jasnoniebieski. Niewielki pyszczek zakończony ostrym kolcem, służącym do rozbijania skorupki jaja, by pisklę mogło wydostać się z często kolorowej kraszanki, rozbłysł po chwili rządkiem białych zębisk. Na głowie sterczały mu dziko dwie pary sporych rogów - jedne przypominające te diable, drugie zaś koziorożcowe. Oczy błysnęły żywym odcieniem bursztynu i od razu skierowały się na mnie.
- Dzień dobry, miła pani - zagadało serią warknięć i krótkim piskiem.
Jakże doskonale się z nim porozumiewałam. Zwłaszcza, że smoczek wyglądał na trochę młodszego niż Sabbe, a już tak ładnie nawijał we własnym języku.
- Taki dobry to on nie jest - zmarkotniałam podchodząc do obu smoków. Kostusz ucieszył się niezmiernie i uśmiechnął się miło do nieznanego mu smoka.
- Bynajmniej nie dla mnie, miła pani. Czy aby w błękicie pani oczu, nie dostrzegła dwóch potężnych par szarych skrzydeł i ośmiu jeszcze okazalszych kończyn z czarnymi pazurami? - zagadało spoglądając ukradkiem na Sabbe.
Dopiero teraz zauważyłam, że smoczątko posiada na szyi ogromny fioletowo-zielony, mieniący się klejnot. Prawdopodobnie to dzięki niemu tak perfekcyjnie rozmawiało we własnym języku. Kucnęłam przy nim i zagadałam:
- Kogo dokładniej szukasz? Persia i Sabbe na pewno ci pomogą.
Grabik, bo tak miał na imię młody przedstawiciel gadów ze strumienia, opisał nam swoich rodziców, których szukał przez ponad trzy sfery. Nigdzie jednak nie mógł ich znaleźć a ślad po nich dosłownie zaginął, ostatni raz widział ich gdzieś na Hodowlanej Wyspie. Obawiałam się najgorszego, ale jednak z opisu młodego smoka wyglądało na to, iż jego rodzice są zbyt potężni, by ktokolwiek mógł im dorównać. Zachęciłam obydwa smoki do wycieczki na Wyspę, a samo tam dotarcie zajęło nam trochę czasu z przyczyn takich, że zarówno Grabik jak i Sabbe latać nie umieli, a małe nóżki tego pierwszego nie mogły za nami nadążyć. Przeszukaliśmy każdy kąt wyspy, nawołując i krzycząc smocze imiona rodziców niebieskiego Grabika, jednak nigdzie nie było po nich śladu. Na wyspie smoki nocy gawędziły o tym, że noc jest blisko więc będą mogły zapolować. Niechętnie i z pyszczkiem pełnym nienawiści do każdego z osobna poprosiłam, by mieli na uwadze opisane przez malucha smoki. Przestraszone gady obiecały, że będą miały na wszystko co się rusza i co jest niebieskie, oko. Sabbe z wielką radochą dał Grabikowi miejsce do wypoczynku. Nie najwygodniejsze, ale zawsze jakieś, składające się ze skóry dzikiego konia (którego przedwczoraj Sabbe sam złapał bez mojego pozwolenia) i kilku kości nieznanego pochodzenia. Idąc od legowiska mojego kompana, zastanawiałam się nad miejscem poszukiwań, naprawdę chciałam pomóc temu maluchowi. Nawet jeżeli był smokiem. Przekroczyłam linię dzielącą plażę z odległym i szerokim morzem i schyliłam się chcąc sięgnąć po muszelkę. Pięknie połyskiwała w świetle księżyca, co obudziło we mnie chęć stworzenia jakiejś mikstury. Robiąc krok do przodu miałam wrażenie, że coś zahaczyłam i upadłam na piasek, którego uczucie na plecach znikło tak nagle jak się pojawiło. Spadłam na coś śliskiego, a w ciemności usłyszałam szum nie tylko podziemnego potoku, ale także morza. Poczęłam macać podłożę, na którym się znajduje, jednak moje poduszeczki przykuły uwagę okropnego śluzu, który pokrył całe łapy. Dzisiaj już nikt nie usłyszy mojego smutnego zawodzenia. Pozostaje czekać na poranek i sprawdzić na czym się znajduje.
Zawsze rano niebywale zasychało mi w gardle, toteż zostawiałam przy moim posłaniu kufel z wrzątkiem, który rano był niemalże idealny do picia. Tego poranka było nie inaczej. Sięgnęłam łapą w lewą stronę, czując ciepłe naczynie. Ciepłe. Bardzo ciepłe. Ba! Gorące aż parzy! Co się stało z tym wrzątkiem, nie ostygł? Otworzyłam powoli oczy widząc przede mną szare, dosyć okazałych rozmiarów cielsko. Głowa gada obróciła się ku mojemu pyszczkowi, a ustawienie rogów na czole smoka coś mi przypominało. Wrzasnęłam wniebogłosy, budząc chyba wszystkie stworzenia żyjące na wyspie. Smok rozdziawił paszczę, gotowy mnie połknąć w całości, a ja wymierzyłam mu soczysty cios pazurami w policzek. Niewiele większy ode mnie gad rozłożył nieporadnie w dziurze swoje szare skrzydła, próbując się stąd wydostać. Chwyciłam go nieporadnie za rogopodobny wyrostek poniżej pary koziorożocowych trofeum na głowie, ówcześnie wyciągając spod pończoch spódnicy niewielki sztylecik. Sprawianie smokom bólu nie było dla mnie niczym strasznym, zwłaszcza kiedy to mi w przeszłości z ich ręki stała się krzywda. Ogon smoka był na tyle długi i najeżony ostrymi kolcami, że przestraszyłam się, iż w tej szamotaninie zrobi mi okropną krzywdę. Wbiłam więc ostrze w mięśnie przedniej kończyny i obróciłam w dół sprawiając, że smok wystrzelił ku górze. Z głośnym świstem wylecieliśmy przez otwór. Smok chcąc pozbyć się bolącego problemu robił beczki i korkociągi, próbując oczywiście ostrymi zębiskami oderwać moje ciało od niego. Co chwilę okładałam go swoimi pazurami i niczym rozwścieczony kociak prychałam na prawo i lewo. Powietrzne akrobacje wystraszyły klucz ptaków lecących przed nami, które postanowiły swe dzioby skierować przeciwko nam. 
- O nie... - odsapnęłam, na co smok warknął wyraźnie poirytowany.
Chyba myśleliśmy o tym samym. Złapałam za parę diablich rogów (coś mi one przypominały) i skierowałam łeb smoka w dół. W jego paszczy aż zakotłowało się, kiedy wirując zmierzaliśmy niczym orzeł polujący na królika, w dół ku ojczystej ziemi. Z jego warg buchnął dym i woda, które zmieszały się w powietrzu, uderzając również we mnie. Wtuliłam się w ciało smoka mając nadzieję, że to przeżyję. Ten pokaz musiał wyglądać naprawdę imponująco, jednak z mojego punktu widzenia nie było w tym nic zabawnego. Poczułam nagłe uderzenie, a moje ciało jak lalka wyleciało w powietrze i spadło na coś twardego. Odchyliłam się do tyłu i z ulgą odetchnęłam.
- MAMO! - usłyszałam po chwili przejęty głosik. Należał do Grabika.
Przetarłam łapą brudny od sadzy i dymu pyszczek i spojrzałam na smoka, który przed chwilą chciał mnie zabić. Jego umorusane w piachu, wodzie i trochę we krwi ciało leżało na ziemi skierowane wprost na małe smoczątko, które radośnie poruszało ogonkiem. Zauważyłam też Sabbe, który nie był zbyt zadowolony z takiego zbiegu wydarzeń i syczał na trochę większego od siebie gada. Dopiero teraz zdałam sobie sprawę, że Grabik i smoczyca wyglądają niemalże identycznie. 
- Mamo?! - fuknęłam po smoczemu i szybko wyskoczyłam do góry, czując narastający ból prawej strony ciała. - Nie wiem jak mam panią przeprosić! - schyliłam się ku ziemi w geście przeprosin.
Smoczyca wyciągnęła nożyk ze swojej nogi i oddała mi go w ręce. Powitała smoczątko owijając je pokaleczoną kończyną.
- Ty je znalazłaś? - odrzekła po smoczemu.
- Ta-ak - przełknęłam ślinę. - Niech pani pozwoli, że Persia opatrzy tą głupią ranę i resztę zadrapań.
Wysłałam własnego smoka po torbę z alchemicznymi składnikami, gdyż wśród nich miałam odłożoną ślinę bazyliszka i kilka kwiatów ostu. Sporządziłam z tego okład, który niemalże skleił rozdartą skórę gada. Grabik opowiedział swej mamie o przygodach, które spotkały go pod jej nieobecność, a ona opowiedziała o poświęceniu własnego partnera, który w tej właśnie chwili prawdopodobnie przeszukiwał sfery w nadziei, że znajdzie malca całego i zdrowego. Poczęstowałam na zgodę wszystkie smoki (włącznie z wiecznie głodnym Sabbe) wołowiną z magazynu i pożegnałam malucha i jego mamę. Zanim jednak oba smoki odleciały Selwynnimarmira (mama) poinstruowała mnie, że w legowisku pod ziemią znajduje się mały kufer z pewnymi drobiazgami. Sabbe wydostał pięknie zdobiony niewielki pojemnik z dziury i razem go otworzyliśmy. Nasze zdumienie było wielkie, bowiem w szkatułce znaleźliśmy istne skarby!

Opowiadanie zawiera wszystko co powinno, było parę błędów interpunkcyjnych, ale całokształt jest naprawdę dobry! W szkatule znajdowały się: artefakt incididunt, 5x odłamek skały, 2x kwiat Mondiris oraz róg narwala. Smok zdobywa 15pkt. doświadczenia!


Prace Leo:


IV zadanie: zgryźliwy gnom.

Słyszałem raz o pewnym miłym gnomie. Wybrałem się do niego na spacer, ponieważ okazało się, że mieszka blisko mojej farmy. Kiedy go spotkałem, nie był taki jak o nim opowiadano...
Zapukałem do drzwi chatki i gnom od razu odpowiedział mi gwałtownym szarpnięciem za drzwi.
- Czego?! - warknął.
Zdziwiłem się.
- Eee... Jestem Leo i chciałem pana poznać - przedstawiłem się niepewnie. - Naszły mnie słuchy, że jest pan bardzo uprzejmy. Coś się stało?
Gnom westchnął i złapał się za głowę.
- Przepraszam za to moje aktualne zachowanie, ale nie jestem w stanie czysto myśleć ze świadomością, że zgubiłem swój pamiętnik... - przyznał się. - Jestem Falrick.
- Ja i Dolores z chęcią pomożemy - uśmiechnąłem się przyjaźnie, a moja smoczyca zakręciła mi się pod nogami podekscytowana.
- Byłoby mi bardzo miło - odparł. - Ostatni raz widziałem ten pamiętnik u mnie na parapecie przy kominku, lecz gdy się obudziłem... Zniknął!
- Dziwna sprawa... Ale spróbujemy poszukać.
Przetrząsnęliśmy razem całe jego mieszkanie i nic kompletnie nie znaleźliśmy. Zasugerowałem, że w takim razie ktoś musiał go ukraść. W tym samym momencie przez okno dostrzegliśmy, że coś spada z nieba, a Dolores nie ma z nami w mieszkaniu. Wybiegłem by zobaczyć co się dzieje, a tu moja smoczyca walczyła z jakąś małą harpią. Szkarada została pokonana i natychmiast uciekła w góry. Zadowolona z siebie Dolo wskazała pyskiem na przedmiot, który wcześniej spadł z nieba... To był pamiętnik! Wdzięczny Falrick postanowił mi dać 10 kwiatów Mondiris.

Opowiadanie zawiera wszystko co powinno, kilka niewielkich błędów musiałam skorygować, ale wszystko trzyma się kupy. Smok zdobywa 25pkt. doświadczenia, a Hodowca 10 fioletowych kwiatów Mondiris!


Prace Kier:


IV zadanie: zgryźliwy gnom.

Heva i ja polecieliśmy do tawerny, gdzie urzędował gnom. Gdy weszłam z Hevą do knajpy, usiadłam przy nim.
- Dzień dobry, co u pana?
- A, jak zwykle do koziej dupy...
- Ale dlaczego? Co się dzieje, że pan jest tak zmizerniały?
- Ciągle mnie stopy bolą, ale nikt nie chce mi pomóc. Może ty dasz radę je rozmasować?
- Pewnie, ale myślę, że mistrzem masażu jest mój smok. Heva!!! - gdy Heva podszedł do gnoma i zaczął mu robić masaż stóp, ten wzdychał z ulgi po pół godziny masażu nic go już nie bolało.
- Och, czuję się jak nowo narodzony!
- To dobrze.
- W zamian za tę przysługę dostaniesz 10 szafirowych łez.
- Dzięki i życzę miłego dnia!

Opowiadanie jest kompletne, było kilka błędów do poprawienia, ale wszystko trzyma się kupy i problem Falricka jest rozwiązany. Smok zdobywa 25pkt. doświadczenia, a Hodowca 10 szafirowych łez!


Prace Amona:


IV zadanie: zgryźliwy gnom.

Rozejrzałem się po okolicy i spojrzałem przed siebie. "I tak jeszcze nie znam tych terenów, to się powłóczę" - i ruszyłem na przód. Przez chwilę nie zauważałem różnicy, aż potknąłem się o wystający korzeń i zakląłem głośno. Byłem w strefie cienia. Nie zauważyłem nawet kiedy. Okolica przyprawiała trochę o ciarki, ale dało się przyzwyczaić. Kirmathana nie czuła się tym wzruszona, to był chyba jej naturalny teren. Wdychała nozdrzami powietrze i delektowała się nim. Mnie tam co najmniej doprowadzało o zawroty głowy.
Wstałem i się otrzepałem z popiołu i kurzu. "Boże, gdzie ja idę..." - przeleciało mi przez myśl, ale nie oglądając się ruszyłem przed siebie.
- Może tu coś ciekawego znajdziemy? - rzuciłem do Kirmathany, ta podniosła łeb i tylko wyszczerzyła zęby.
- Najpewniej szybką śmierć! - odpowiedział gnom, celując do mnie z kuszy.
"No świetnie..." Podniosłem ręce, czując jak nóż wysuwa mi się z mankietu prosto w dłoń, gotów do rzutu.
- Kim jesteś i co tu robisz? - dodał nie spuszczając z grotu kuszy mej osoby.
- Boże, człowiek wychodzi na spacer pozwiedzać, a tu celują w ciebie z kuszy na 'dzień dobry'! - odkrzyknąłem, kupując sobie nieco czasu.
Po chwili gałąź zatrzeszczała i pękła.
Gnom upadł ciężko na pośladki i jęknął. "Huh... jak się wdrapujesz na drzewa to weź pod uwagę, że jesteś gnomem z ciężkim dupskiem." - zamruczałem pod nosem. Wsunąłem nóż w rękaw i powoli podszedłem z podniesionymi rękami.
- Pomóc ci wstać? - zapytałem.
Ten zamiast odpowiedzieć znów we mnie wycelował.
- Kim jesteś i co tu robisz chłopcze! - krzyknął.
- Ech... - westchnąłem. - Jestem Amon i jestem tu nowym Hodowcą, włóczę się.
Ta odpowiedź chyba go zadowoliła. Kuszę odstawił obok siebie i położył się.
- Trzeba było tak mówić od razu, a nie denerwować mnie - charknął. - Najpierw moja żonka, a teraz jeszcze jakiś tępy buc biega po mojej dzielnicy.
Opuściłem ręce i podszedłem. Wyglądało na to, że złamał sobie nogę. "Pięknie! Gnom z depresją i złamaną nogą!" - zakląłem pod nosem i zerwałem grubą gałąź.
- Babą to ty się nie przejmuj. Gnomic to pewnie dużo macie - burknąłem mierząc gałąź przy jego nodze.
- A co ty dryblasie możesz o tym wiedzieć?!
- Może zamiast mnie wyzywać przedstawiłbyś się? Próbuję Ci pomóc teraz - nie wierzyłem sam, że to robię. Powinienem tylko go otruć i zostawić.
- Psia krew, to pośpiesz się i zabij mnie! - burknął
"Nie powtarzaj dwa razy, bo to zrobię" - przeleciało mi przez myśl i spojrzałem za Kirmathanę, która nie zbliżała się do gnoma. Fakt, zapach nie był przyjemny, więc nie dziwiłem się jej.
- Jestem Falrick, niegdyś dusza towarzystwa, a dziś Falrick złośliwy bądź zgryźliwy - zaklął. - Gdyby nie ta gruba szmata, którą utrzymywałem w domu! Ja tu jak gdyby nic wracam z kopalni, a ta pieprzy mi się tu z Krixem w moim łóżku! W MOIM ŁÓŻKU!
"Tego mi brakowało jeszcze... historii z twojego życia..." Ułamałem gałąź tak, by usztywnić jego nogę i przywiązałem kij bandażami do uda i łydki.
Opatrunek wyglądał na idealny, ale gnoma i tak trzeba było by odstawić do jego chaty. Żeby nie być niemiłym, udawałem że się interesuję jego tematem.
- No i co zrobiłeś? - zapytałem po chwili mruczenia pod nosem.
- No jak to co?! - zapytał mnie z niedowierzaniem w oczach. - Wyjebałem gościa z chałupy wraz z żonką i poszedłem na polowanie, by do gara coś wrzucić i przypałętałeś mi się ty idioto!
- Czyli to było przed chwilą jakoś? To dlaczego już na ciebie wołają 'złośliwy'? - zapytałem. - "Boże, zamknij się, uśnij z bólu, cokolwiek..."
- Bo żeby to było, kurwa, pierwszy raz! - bluzgał przez chwilę pod nosem w swoim gnomim języku. - Ta dziwka była ze mną i to tylko dla bogactw i dachu nad głową!
Walnąłem się w głowę. Ja bym taką wyrzucił po pierwszym razie. Westchnąłem i pomogłem mu wstać. Bluzgał cały czas i ciągnął niesamowite wiązanki pod nosem.
- Najgorsze jest to, że nic w dodatku nie upolowałem! - zmienił temat. Westchnąłem i zacząłem siebie wyzywać pod nosem od idiotów.
- Mam króliki w torbie. Dam ci je i zrobisz sobie żarcie z tego. Najlepiej zupę, bo więcej ci wyjdzie. Babskiem się nie przejmuj, a zajmij się tym, co kawalerzy mogą robić.
- Pracować? - zapytał niepewnie. Widać, że się nie znał na obyczajach mojej kultury.
- Ruchać, pieprzyć, rżnąć, tak długo aż na drzewo nie ucieka - uśmiechnąłem się do niego. - Może w końcu któraś zostanie i będzie tą idealną - "Kurwa, od kiedy jestem taki miły..." - Po prostu nie rozpamiętuj w kółko tego, bo to w niczym Ci nie pomoże.
- Wiesz co? - Spojrzał na mnie tępo i pokazał w którym kierunku mam z nim iść. "Boże jeszcze mam Cię odprowadzać? Gdybyś tylko nie śmierdział..." - spojrzałem za Kirmathaną. Szła grzecznie za nami, oczywiście z dystansem od gnoma. - Na początku chciałem Cię naprawdę zabić i zjeść, ale dobrze prawisz i bym żałował, bo pewnie i tak bym się spierdolił z tego drzewa.
- Haha... No widzisz, faktycznie byś żałował.
Długo to nie trwało aż znaleźliśmy się pod jego strzechą. Gdy już weszliśmy do środka, trzy razy powstrzymałem się by nie zrzygać. Moja smoczyca tak samo. Położyłem go na posłanie i spojrzał się na mnie.
- Dzięki za wyrozumiałość i to wszystko - wskazał na opatrunek.
- Ja również. Było... - powstrzymałem się. - ... przyjemnie Cię poznać i cieszę się, że mogłem coś poradzić.
- Jak widzisz, prowadzę sklep. Nie jest to oferta pierwszych lotów, jak pewnie sam zauważyłeś, ale wybierz sobie coś... do pięciu sztuk... jako moją wdzięczność... pomogło mi to, a towar pewnie pomoże i tobie.
Rozejrzałem się po półkach... Faktycznie była bieda. Chwyciłem dziesięć liści, sam nie wiedziałem czego. Jak na zerwane liście były ciepłe i nie wydawały się jakieś martwe jak te, które zrywałem z drzew i suszyłem w klaserze.
- A! Wiedziałem, że nie jesteś taki głupi na jakiego wyglądałeś smarkaczu. - mruknął z zadowoleniem. - To liście płonącego krzewu, uważaj na nie i nie wymień na jakieś głupoty!
- Dzięki. Będę leciał w podróż. Króliki zostawiam na ladzie. - Dodałem wyciągając parę królików i wychodząc, nie czekając na pożegnanie. W drzwiach usłyszałem coś w stylu 'bywaj', ale tylko machnąłem ręką.
Spojrzałem na Kirmathanę.
- No niestety, wracamy na zielone łąki - jej oczy były rozpalone złością. - Tak, wiem. Jesteś głodna, chciałaś zjeść, a ja oddałem nasz prowiant. Idziemy znów zapolować.

Dużo akcji, ładnie rozpisane, porady dosyć prymitywne, ale ważne że zadziałały xd Do ekwipunku trafia 10 sztuk liści płonącego krzewu, a smok zdobywa 25pkt. doświadczenia!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz