Nad Hodowlaną Wyspą zawitał potężny, zimny i deszczowy front. Idealnie odwzorowywało to aktualną sytuację. Bogowie zesłali na nas istną apokalipsę - krew lała się rzekami, roślinność zamiast owoców rodziła trupy, ogień zamiast być poddany smokom zbuntował się przeciwko nim, a wiatr unosił wokół wyspy okropną atmosferę. Oczywiście to bardzo spodobało się Sabbe, który podnieconymi piskami oznajmiał swoją gotowość do bycia najszczęśliwszym smokiem na świecie. Gady zamieszkujące wyspę uciekły z niej do ojczystych sfer, gdzie chyba zbierały i zagrzewały pobratymców do walki z najeźdźcami. Tak przynajmniej podsłuchałam z rozmowy kilku smoczych pysków, ledwie parę dni temu. Moja sytuacja stała się nagle tak bardzo beznadziejna, że miałam ochotę oddać smoka pod opiekę przewodniczących, jednak odszukanie chociaż jednej z nich w tym bałaganie było niemożliwe. Czy opuściły wyspę? Przez okienko w mojej chatce, gdzie teraz panowała sroga ciemność, zauważyłam ujadającego niczym pies Sabbe. Miotał się na pozbawionym trawy podłożu (ze złości z uwiązania wyrwał wszystko co tam żyło z korzeniami) próbując zerwać magioodporny szal, który ściskał jego szyję. Schowałam pod spódnicę dwa sztyleciki nasączone kilka dni wcześniej toksyczną śliną Sabbe. To tak na wszelki wypadek... Gad zwrócił się po chwili w stronę ścieżki, płynącej wśród bujnej roślinności okolicznej łąki i najeżył toksycznie zielone kolce prowadzące od czoła, poprzez kark, do niemalże samego końca krótkiego ogonka. Z paszczy ciekła mu nie tylko trująca para, ale także niebezpieczna ślina, która z każdym jego ruchem rozprzestrzeniała się na okoliczne podłoże, tworząc coraz to nowsze nagie dziury w ziemi. Ewidentnie w wysokiej trawie kryło się coś obcego. Otworzyłam powoli drewniane drzwi, a zawiasy przeraźliwie zaskrzypiały. Ich przeraźliwy jęk nie sprowokował jednak Sabbe, który nadal sygnalizował swój niepokój. Zbliżyłam się ku niemu, schylając swoje ciało coraz to niżej. Dotknęłam łapą tylnej nogi gada, dając mu do zrozumienia, iż to ja się ku niemu skradam.
- Kto tam jest, smoku? - spytałam spokojnie poruszając rytmicznie ogonem.W takiej pozycji ślęczałam kilka minut, a gdy moja czujność nieco przygasła usłyszałam okropny, przeszywający uszy dźwięk. I ból. Niesamowity. Takiego rozdzierającego cierpienia nigdy jeszcze w swoim krótkim życiu nie czułam. Moje ciało drgnęło nagle sprawiając, że upadłam na plecy uderzając głową w nagą ziemię. Syknęłam głośno, próbując poruszyć prawym ramieniem, którego teraz nie czułam. Lewa łapa sięgnęła pod spódnicę niczym ręka kochanka i wyciągnęła spod niej krzywy sztylecik, którym zasłoniłam pysk.
- W nogi. W NOGI! - usłyszałam głośne warknięcie Sabbe. To jego pierwsze słowa...
Głucha cisza w uszach przerwana została gdy tylko nieporadnie uniosłam się ku górze. Ruszyłam pędem przed siebie, czując niesamowity ból w prawym barku, z którego sączyła się obficie czerwona substancja. W ziemię i drzewa przede mną uderzały co kilka sekund salwy pocisków, które omijały moje brudne futro i drżące od strachu ciało. Skierowałam się w stronę gęstego cierniowego zagajnika, dałam susa w krzaki wywracając się po drugiej stronie. Ciernie poharatały mi moją ułożoną schludnie sierść i delikatną twarzyczkę, zostawiając głębokie cięte rany. Korytarze krwawych śladów biegły pod oczami, poprzez nos, policzki i wargi. Nie oszczędziły też jednego z okazałych wąsów. Zimne i mokre runo leśne przylepiło mi się do czarnego ubrania nie dając wstać. Dopiero kiedy opancerzone ciało mojego smoka wbiło mi zęby w tylną łapę, zasyczałam i niemal wyskoczyłam w górę. Trzymając sztylet poprawiałam co chwilę w morderczym biegu, ten ukryty pod rozdartą spódnicą moją ulubioną! Spojrzałam w bok, widząc szarego smoka biegnącego tuż obok mnie. W pysku z zadowoleniem targał część ręki człowieka (od palców po łokieć), z zaciśniętym między wojskowym rękawem a skórą niewielkim kawałkiem papieru. Złapałam świstek w łapy spoglądając na niego ukradkiem, gdy nagle ześlizgnęłam się z wąskiej drogi leśnej, po której teraz biegliśmy. Moja kapryśna zwinność i ból prawej łapy zadecydowały o tym, iż nie złapałam się wystającego u zboczu klifu czarnego korzenia. Uderzyłam w ziemię i przekoziołkowałam kilka razy nabawiając się dodatkowych obrażeń. Pewnie uderzyłabym w pień drzewa gdyby nie coś miękkiego stojącego mi na drodze. Kocie ciało, zamiast upaść na cztery łapy, zderzyło się z przypadkowym "czymś" stojącym na końcu trasy. To nie tylko spowodowało, że zatrzymałam się na kupce kamieni, ale także na kilka sekund straciłam przytomność, tracąc przy tym nieco krwi. Gdy zielone oczy doszły do siebie, a uszy odzyskały swoją częściową sprawność, zauważyłam zamazane ciało Sabbe, który powarkiwał na postacie znajdujące się przede mną. Po chwili jednak uległ ich czarowi widząc... smoka. Tak, to chyba był smok, chociaż do końca nie byłam tego pewna. To na sto procent byli ci źli ludzie! Uniosłam sztylet ku górze sycząc niemrawym tonem:
- No dalej, dupki! Któryś z was podejdzie, a ręka, noga, mózg na... naaaaaaa...
I ciemność. Znowu straciłam to co najcenniejsze. Przytomność.
<Kamaiji? Amon? Włączam się do was XD Jeśli mogę oczywiście c;>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz