- Nawet gdybyś umiała walczyć z tym barkiem, długo nie pociągnęłabyś - spojrzałem na Kamaiji. - Ja i tak nie znam wyspy i nie mogę nawet niczego zaproponować.
Usiadłem ciężko na ziemi i kawałkiem szmacianej torby, już dawno nie żyjącego zwiadowcy, zacząłem czyścić klingę miecza. Nie miało do żadnego znaczenia, ta broń była i tak do niczego, ale było to lepsze niż stanie jak kołek.
- Do wioski, jeśli jeszcze coś z niej zostało - rzuciłem dosyć ostro. - I tak nie mamy po co wracać. Zakładam, że nie znacie nawet podstaw fechtunku. - Dodałem podnosząc ostrze w górę. - Nie umiejąc się bronić musimy liczyć na wszystkie inne silne stworzenia, a chyba nawet nie jesteśmy w stanie ich przegrupować teraz - znów westchnąłem. - Nie mam żadnego planu, a zatruwanie zapasów żywności było by zbyt długotrwałe i bezsensowne.
Kirmathana potraktowała podniesiony miecz jako tor wspinaczkowy i zaczęła się wspinać na sam czubek, aż się ześlizgnęła. Złapałem ją przy jelcu oręża i posadziłem ją na moim ramieniu.
- Krzywdę sobie zrobisz, głupia...
- Krzywdę sobie zrobisz, głupia...
<Kamaiji, Persia?>
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz