Wędrując od plaży przez las, usłyszałem strzały karabinków i dziwny wrzask stworzenia, którego w życiu nie widziałem, a tym bardziej słyszałem. Biegłem wgłąb lasu w trosce o własne bezpieczeństwo, a zarazem z czystej ciekawości, co się dzieje na tej odludnej wyspie, na której się rozbiłem. Zakpiłem sobie w myślach: "Kiepsko, gdyby moja podróż właśnie teraz się skończyła...".
Dotarłem na polanę, ale słysząc kolejny strzał wślizgnąłem się w krzak przy drzewie i wychyliłem się delikatnie, by zbadać otoczenie. To co zobaczyłem, przekroczyło moje najśmielsze oczekiwania. Właśnie raniony smok odgryzł głowę jakiemuś strzelcowi, a inny panicznie uciekał w moim kierunku. Smok nie widząc zagrożenia odleciał, ale ja znalazłem się w gorszej sytuacji niż latające monstrum. Koleś miał w ręku pistolet, najpewniej z ostrą amunicją, i biegł w moim kierunku!
Obmyślając w panice strategie szybkiego obezwładnienia potencjalnego przeciwnika, napiąłem wszystkie mięśnie, by być gotowy do skoku.
"Teraz!" - krzyknąłem w myślach.
Skoczyłem prosto w mężczyznę, który z tej odległości wyglądał jak zwiadowca. Torba zsunęła mu się z ramienia, a wystraszony pociągnął za spust. Miałem szczęście, pocisk poszybował w drzewo za mną. Czułem jak krew wrze we mnie, mogłem właśnie umrzeć, ale nie mogę o tym myśleć.
Mój pęd wystarczył, by go powalić i wyrwać mu pistolet. Przygwoździłem go do ziemi i podniosłem się celując w niego. "Boże, w życiu nie miałem broni palnej w rękach, tylko wiatrówkę ojca...". Zestresowany trzymałem pistolet w kierunku przeciwnika. Zaczął krzyczeć.
"Tego mi brakowało..." - bez serca, jak maszyna, pociągnąłem za spust trzy razy i wyrzuciłem broń. - "I tak nie umiałbym nawet tego przeładować".
Usiadłem... próbowałem się pozbierać mentalnie do kupy... Nigdy nie zabiłem człowieka i nie sądziłem, że kiedykolwiek zrobię to stojąc twarzą w twarz z nim. Prawie zwymiotowałem, gdy kolejne strzały uprzytomniły mnie, że siedzę na widoku i jestem teraz łatwym celem. Spojrzałem na torbę, z której wytoczyło się duże jajo. "Jeżeli to był smok, a nie halucynacja z odwodnienia, to to musi być jego jajo..." Nie chciałem nawet o tym myśleć... Bałem się, że to może być prawda. "A co jak mnie zje, gdy urośnie?" Z drugiej strony nie miałem serca go zostawić na pastwę tych... "obcych"... zgarnąłem torbę, w której były podstawowe opatrunki i jakaś żywność na dzień lub dwa. Nawet znalazł się nóż. "Może jakoś przeżyję?"
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz